Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2012

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

technika mówienia tak / "saying yes" technique

stosuję tutaj czasami taką technikę, że gdy ktoś coś proponuje mówię tak. i to doprowadza mnie do - naprawdę - różnych miejsc i różnych sytuacji. dziś np. doprowadziło mnie do tego, że nie musiałam schodzić po śliskim gliniastym zboczu na szycie którego była ta restauracja, do której się powoli bo powoli ale jednak wdrapałam. spotkałam na górze ludzi którzy całkiem przypadkiem opuszczali miejsce dokładnie w tym samym momencie co ja. wcześniej mieliśmy miłą rozmowę więc nie zdziwiłam się zbytnio, gdy wchodząc już na ścieżkę w dół usłyszałam za plecami "hey, do you wanna a ride?" :) TAK :) a potem, jak już byliśmy na dole w moim hotelu - calebas camp - ledwie weszłam - zobaczyłam managera i kucharza w łódce, pomachałam, bo tak uroczo wyglądali lewitując nad powierzchnią wody a oni na to, czy nie chcę z nimi popływać :) TAK :) w ten sposób zaliczyłam również piękną wycieczkę po jeziorze bunyonyi :) niestety - nie potrafię w zdjęciach uchwycić uroku tego miejsca - bo jest napraw

dobry duch / good spirit

doprawdy, gdzieś zawsze kręci się dookoła, takie pół kroku za mną i zaczepia mnie w różnych sytuacjach, pod różną postacią, gdy łapie mnie zwątpienie, gdy czegoś nie wiem, gdy zaczynam rezygnować - mój dobry duch :) dziś np. objawił się pod postacią ezry. mój początkowy plan był prosty - trochę chill outu nad jeziorkiem i trochę rozmów z kobietami z ride4women w buhomie. po przyjeździe w te okolice okazało się jednak, że impenetrable bwindi national park nie bez kozery ma taką a nie inną nazwę i rzeczywiście dość trudno się do buhomy dostać. tzn. jeśli masz kaskę to tutaj nic nie jest trudne - wynajmujesz special hire i jedziesz - ale moja podróż to przykład turystyki innego rodzaju ;) tak więc z bólem serca - bo o tej wizycie i tej rozmowie myślałam jeszcze w polsce i była to pierwsza z superfajnych zajawek na które natknęłam się, gdy już zapadła klamka, że jadę - ale zaczęłam zmieniać plan. że może przy innej okazji, że w sumie już jedną rowerową ngo mam na koncie tutaj, że jeśli prą

raj na ziemi / paradise on earth

na dłużej w kebale zatrzymam się w drodze powrotnej - teraz uderzyłam jeszcze troszkę dalej na południe (już dalej na południe nie pojadę - dalej jest rwanda - next time) i jestem nad jeziorem bunyonyi. wyobraź sobie wulkaniczną dolinę. wyobraź sobie wzgórza porośnięte częściowo lasem a częściowo przerobione na schodkowe pola uprawne. wyobraź sobie dolinę, której dno wypełnione jest wodą. wobraź sobie 27 wysepek na jednym jeziorze. i ptaki, wyobraź sobie ptaki różnych kolorów i kwiaty. tu właśnie jestem. tak właśnie wygląda zuza, która się bardzo bardzo cieszy, z tego gdzie trafia w trakcie tej wycieczki :) gdy tu przyjechałam nie mogłam uwierzyć, że na ziemi są takie piękne miejsca. najbardziej dobitym dowodem na to, że jest tu pięknie jest to, że możesz leżeć na łóżku w swoim pokoju i leniwie spoglądać przed siebie i jednocześnie patrzeć na jezioro :) i jest pomost i woda jest (prawie) krystalicznie czysta i nie ma w niej ani krokodyli, ani węży ani jakiś zarazków o niecnych planach

street-teacher

czasami spotykasz kogoś w drodze i rozmawiasz przez chwilkę i wiesz, że to jest twój nauczyciel, street-teacher, changemaker, tak samo jak czasami i ty jesteś dla kogoś innego, w innej sytuacji taką samą postacią. chcąc nie chcąc być może nawet o tym nie wiedząc zmieniasz bieg czyjejś rzeki.  silne opady deszczu w ugandzie zdarzają się często. czasami jednak są wyjątkowe. jakoś w latach 60 była w murchison falls national park tak silna ulewa, że powódź sprawiła, że z jednej rzeki na stale utworzyły się dwie, wezbrana woda przetarła szlaki i oprócz wodospadu murchisona, 200 metrów dalej pojawił się drugi, mniejszy wodospad - uhuru.  dzisiaj też była tutaj niezła ulewa - z gradem - jednak skończyła się tuż przed moim przyjazdem do kabale. wczoraj w mbarara również potwornie padało - dom w którym nocowałam był w centrum parogodzinnej burzy. teoretycznie nic strasznego, ale z każdym grzmotem wzdrygałam się lub podskakiwałam z przestrachu. ku uciesze rodzinki...  teraz jestem przy południo

easy come - easy go

oh, jedyne czego naprawdę nie znoszę w podróżowaniu po ugandzie to częste - jednak - kasowanie mnie po wyższej stawce niż tutejszych.  czasami udaje mi się jechać za tyle ile powinnam, czasami jednak - ku oburzeniu reszty pasażerów i próbach przekonania kierowcy, że to nie fair, że zamiast 15 tysi płacę 20 - nie da się z tym nic zrobić. tzn. da - można czekać na kolejne matatu. wtedy jednak myślę o tych wszystkich sytuacjach, kiedy coś od kogoś tutaj dostałam, tak po prostu... 3 mango i 2 pomarańcze, opaskę z koralików w kolorach rasta, kolację, sernik mango, wodę, uśmiech, poradę, podwózkę, czas, cd z fimem o ugandzie (w dwóch kopiach), herbatę, gumy do żucia, ciasteczka, wi-fi... ...i milkę, wsiadam, płacę więcej i nie narzekam. w ten sposób wszechświat pozostaje w równowadze, i say. oh, the only thing i really dislike about travelling round uganda is - yes - ripping me off quite often.  sometimes i pay as much as locals do, but sometimes however - to disguise of other fellow pa

rodzinka / my family

podążając za wskazówkami marii (cobati) trafiłam do mbarary, a w zasadzie do pewnego gospodarstwa 16km przed mbararą. pierwsze doświadczenie mieszkania pod jednym dachem wspólnie z właścicielami. doświadczenie wyjątkowe, tak bardzo jak wyjątkowi są moi gospodarze. unckle dick - ma 40 krów a jego auntie bandę, w której zasiada popołudniami, by tworzyć z koralików naszyjniki i tradycyjne ozdoby, które zakłada się na drewniane naczynia na mleko. mleko i ozdoby to dwa z trzech ich źródeł dochodów - trzecie to oczywiście agroturystyka.  rano jemy wspólnie śniadanie, tosty maczane w jajku, ananasa, popo (?) i sok z passion fruit. dick zabiera mnie na spacer po okolicy, pokazuje miejsce, gdzie poi krowy, miejsce, gdzie się pasą, przechodzimy też przez bananowy ogród, gdzie dowiaduję się jak rosną ananasy - dasz wiarę, że ananasy nie rosną na drzewach??? - od tego momentu, w inny sposób zaczęłam patrzeć na okolice, które migają mi przed oczami gdy przejeżdżam kolejne kilometry - wszędzie widz

woda / water

od skrajności do skrajności. w ugandzie znajdziesz wszystko - od braku wody w kranie po ekskluzywne baseny, od braku prądu w wioskach po pstryczki elektryczne podgrzewające wodę na kąpiel na zawołanie... doceniam możliwość jaką mam, dokonywania wyborów tutaj, świadoma też tego, że nie wszyscy tutaj tez maja taka mozliwosc. nie mniej jednak skaczę z jednego końca kontunuum na drugi. nocleg za 9 tysi tu, za 65 tysi tam...  tym sposobem - na pijanego zająca - trafiłam do munyonyo resort. miejsca, gdzie rodziny przyjeżdżają na wesela, które odbywają się w pięknych ogrodach nad brzegiem jeziora wiktoria... i miejsca, w którym spragnieni wody muzungus mogą się pławić w turkusowej wodzie pod otwartym niebem. ...nie tylko muzungus, ale wejście jest płatne - 20.000 - co znacznie ogranicza możliwości przeciętnych miekszańców kampali, by korzystać z jego uroków. stąd też znaczna nadreprezentacja przybyszów i przybyszek z innych krajów tutaj. co dla mnie samej też jest nowością, bo