Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

Film

dla wszystkich, którzy ponad czytanie przedkładają oglądanie! Spotkania, o których pisaliśmy na tym blogu, teraz w krótkiej 24 minutowej pigułce z napisami :) Oglądając ten film poznasz postaci, które zafascynowały nas podczas podróży. Przede wszystkim zaś poznasz LAS - z każdej strony. Zapraszamy!

Cameron Highlands - Wzgórza herbaty i hydroponicznych truskawek

Najbardziej kręta droga dojazdowa świata? To właśnie tutaj - przynajmniej na to wskazuje mój osobisty ranking szalonych podjazdów i zjazdów. dwie godziny tam i dwie godziny z powrotem - kręcąc się w górę uparcie jak mucha nad słoikiem miodu. Ale warto było :) Nie tylko dla herbaty... i pięknych widoków... ale również dla temperatury niższej o parę stopni w innych regionach Malezji oraz cudownych tropikalnych deszczy, które czynią cię mokrą/mokrym w oka mgnieniu. 

Spotkanie z durianem II

To było moje drugie spotkanie z durianem, nazywanym tu królem owoców. Nie mogłem uwierzyć, że owoc ma ten sam smak, co ciastko zjedzone na nocnym targu. Zapach duriana to zapach cebuli, która zwykle towarzyszy śledziom, jest bardzo rozpoznawalny. Kiedy chodziliśmy ulicami często wiedzieliśmy, że w pobliżu jest właśnie on. Kwestia smaku nie dawała mi spokoju i chciałem podjąć wyzwanie jeszcze raz. Kiedy szliśmy na wyprawę do dżungli w Cameron Highlands zobaczyć pobliski wodospad na murku leżał stos durianów. Część z nich była rozkrojona. Wzięliśmy jeden i zaczęliśmy go oglądać, kiedy poszedł do nas pan mechanik z zakładu zaraz za murkiem. Właśnie zajadał się owocami i zaprosił nas do częstowania się. No i spróbowałem. Smak był o wiele lepszy niż durianowego ciastka - delikatniejszy i kremowy. Nie jest to jednak owoc, którym mógłbym zajadać się codziennie. Zapach towarzyszył mi przez jakiś czas, ale szybko zniknął. Polecam wam świeże owoce. Nawet mały fragment do spróbowania. Adam

Miasteczko na końcu świata

...a w miasteczku tym hotel prowadzony przez jego gości. Miejsce oniryczne, miejsce nadające się idealnie na scenę z jakiegoś absurdalnego kryminału. Tak dziwne, że po jakimś czasie tam spędzonym, wszystko wydaje ci się możliwe, uzasadnione, zrozumiałe w swojej pokrętnej logice miejsca.  Między innymi to, że hotel stał się domem dla paru zagubionych w pętli życia ludzi - szukających azylu lub spokojnego miejsca, w którym starości można dożyć lepiej i taniej niż w Australii. a obok tego miejsca - motylarium. i bliskie spotkania z tymi insektami. ta... bardzo bliskie :) a obok motylarium - piękna manufaktura batików.

W poszukiwaniu głodnych duchów

Od początku naszej wyprawy chciałam wziąć udział w jakimś lokalnym festiwalu. Pobyć wśród ludzi świętujących. Pierwszy widok w Georgetown, który uwieczniłam na zdjęciu od razu po wysiadce z autobusu o 5 rano, zasiał we mnie ziarno nadziei, że oto w tym mieście doświadczymy czegoś odświętnego. Na ziemi porozrzuane fałszywki :) oznaka prawdziwego rytuału w imię osiągnięcia dobrobytu ;) W Georgetown odkryliśmy, że przybyliśmy tam w trakcie Hungry Ghosts Festival. Głosy na temat możliwych wydarzeń do odwiedzenia były podzielone - pewne osoby mówiły, że najważniejsze imprezy już za nami, inne, że nic się nie dzieje z tej okazji - dziewczyna w informacji na pytanie o obchody święta głodnych duchów poprosiła o chwilkę, by sprawdzić to w internecie. Po chwili wyciągnęła mapę i gdzieś poza centrum Georgetown zaznaczyła ołówkiem jedną ulicę i powiedziała - jutro o 19.30. Nic więcej odnośnie tego, co tam będzie się działo. Zarezerwowaliśmy sobie jednak ten czas, by poszukać święta i wyruszyć w ni

Streetart w Georgetown

W Georgetown streetart jest dotowany przez urząd miasta. Stał się on też lokalną atrakcją - są specjalne mapy i trasy, gdzie można znaleźć poszczególne kawałki sztuki ulicy. Ludzie robią sobie z nimi zdjęcia. Poniżej pan rikszarz.  Koty. Twórcy w tym mieście mają fazę na koty, rysowane i przetwarzane w miliard sposobów - kresek i form. A ludzie je lubią i robią sobie z nimi zdjęcia... Można łapać zdjęcia w ruchu i wykorzystać sceny, które powstały na ścianie. Jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób zajmujących się graffiti w Geogretown jest litwin Ernest Zacharevic. To on stworzył ścienne obrazy, które możecie zobaczyć w tym poście. A ten poniżej, był bezpośrednio koło chińskiej świątyni. Przechodząc ulicami Chinatown mijaliśmy też metalowe rzeźby przedstawiające charakterystyczne osoby, miejsca albo zachowania. Poniżej jedna z rzeźb przedstawiająca opiekunkę do dzieci, która do Georgetown przybyła z Chin.   Adam

Pięć nieszczęść Zuzanny N.

Odkąd przyjechaliśmy do Malezji coś się zmieniło. Jedną rzeczą jest to, że podróżowaliśmy w inny sposób - bez wyraźnego klucza klimatycznego/środowiskowego. Inną sprawą są plagi, które poczułam jak spadają na mnie jedna po drugiej. Piszę o tym z uśmiechem na twarzy, jednak wiele z tych rzeczy, które poniżej, kosztowały mnie duuużo nerwów.  1. próba kradzieży aparatu. Tak, niestety to się zdarzyło i gorąco zachęcam wszystkich do trzymania ważnych rzeczy w bezpiecznym miejscu. Stało się to w trakcie, gdy jechaliśmy rowerami senną drogą prowadzącą z opuszczonego kurortu plażowego. Motor minął mnie z dużą szybkością, ręka motorzysty powędrowała w kierunku koszyka, gdzie leżał aparat, na szczęście tylko ślizgnęła po powierzchni torby i ze zrezygnowaniem pomknęła dalej, mijając jeszcze Adama i znikając za rogiem. Szok. Było to chyba miejsce, w którym takie rzeczy się zdarzają - dokładnie po tym wydarzeniu bowiem zatrzymywali nas ludzie ostrzegając, że to niebezpieczne trzymać rzeczy w koszy

Ulice Georgetown

Z Melakki jechaliśmy do Geogretown 9 godzin nocnym autobusem. Chinatown, podobnie jak w poprzednim mieście, jest wpisane na listę Unesco. Różnica jest taka, że tu domy są większe, a chinatown jest mocno zespojone z częścią indyjską i muzułmańską.   Nie mogliśmy się oprzeć i znów wypożyczyliśmy rowery. Nad wodą były tylko małe plaże, albo osiedla rybackie zbudowane na pomostach. Teraz już to atrakcja turystyczna. A nad wodą - powietrze było zamglone. Podobno ciągle od dymów pochodzących z wypalania pól w Indonezji, w stanie Aceh. Małe, lokalne wydarzenia działy się dosłownie tuż za rogiem. Wracaliśmy z kolacji i w niewielkim zaułku był koncert. Oglądało go mniej więcej 10 osób i kolejne dochodziły. Koncert był dla tymczasowej chińskiej świątyni zbudowanej obok, w ciągu ulicy. Kolejnego dnia rano tej świątyni już nie było. Tak wygląda wnętrze chińskiej świątyni, która nie jest tymczasowa. Dużo kadzideł, świateł, darów z owoców. Kamienne posągi bogów i smoków patrzą ze wszystkich stron. Ś

Szwędanie się ulicami Melaki

W Melakce czas spędzaliśmy głównie na ulicy. Spacerując lub jeżdżąc rowerami. W ten sposób poznaliśmy bohatera, który jest dumą okolicy - superznanego kulturystę. Datuk Wira Gan Boon Leong doczekał się tytułów Mr. Universe, Mr. Malesia, Mr. Melaka, Mr. Asia i The Father of bodybuilders in Malesia.  Dzięki graffiti w inny sposób poznawaliśmy tradycyjną modę. Malowidła na ścianach budynków wzdłuż kanału płynącego Melaką, są co prawda odrobinę odpustowe lub cyrkowe, ale kolory i tak ujmują. Nie wszystkie uliczki tego miasta, które znajduje się na liście UNESCO są superdobrze zachowane. Niektóre fascynują swoją pustką. Kto znajdzie na zdjęciu zwierzę? A poniżej przykład pięknego zdobienia dachów chińskich świątyń, które widzieliśmy nie tylko w Melakce, ale i innych malezyjskich miastach. Kolory, ceramiczne figury i gra wymiarami zachwycała nas, co chwilę. Chińskich świątyń było na terenie Chinatown bardzo wiele. Na koniec oddajmy głos młodzieży ;) z.i a.

Smaki Melaki

Pojechaliśmy na północ, wzdłuż zachodniego wybrzeża półwyspu malajskiego. Opuszczenie Singapuru autobusem, przejście dwóch granic (singapurskiej i malezyjskiej) i podróż autobusem do Melaki - to wszystko udało nam się ogarnąć sprawnie. Ostatecznie koło 21 dotarliśmy do Chinatown w Melakce, kiedy nasz autobus stanął w wielkim korku wywołanym przez paradę z lampionami i smokami. Znaleźliśmy hostel i poszliśmy szukać czegoś na kolację. Od razu trafiliśmy na nocny bazar, który ciągnął się wzdłuż głównej ulicy Chinatown. Poniżej na zdjęciu zobaczycie tę ulicę w ciągu dnia. Nawet na nim widać, jaką troską i uwagą obdarzany jest pewien specyficzny owoc - durian. Chciałem spróbować duriana, przez ludzi tutaj nazywanym królem owoców. Na jednym ze stoisk były ciastka z nadzieniem z duriana. Trzeba było kupić od razu kilka. Wzięliśmy trzy i dostaliśmy instrukcję, żeby jedno ciastko połknąć na raz. Wilgotne ciastko z wyglądu przypominało naszą kokosankę. Zuza spróbowała jako pierwsza i bardzo zacz

Singapur - gdzie teraźniejszość spotyka przeszłość

Naszym pomysłem na Singapur - oprócz tego, co zawsze się sprawdza, czyli włóczenia się po ulicach - były muzea.  Odwiedziliśmy trzy, o których warto szerzej tutaj napisać :) Pierwsze w kolejności to Asian Civilisations Museum a w nim piękna, bogata kolekcja, niestety prezentowana w zamkniętej za szybami formie. Dla wzrokowców raj, z którego można by nie wychodzić - dla mnie super niewykorzystany potencjał. Cieszyły mnie drobne elementy, które "uruchamiały" martwe eksponaty lub uruchamiały moje serce: wywiad z twórcą kaligrafii, który mówi, że zanim cokolwiek napisze (a może udoskonalać pisanie jednego słowa przez lata) koniecznie musi to sobie zwizualizować - bez tego nie powstanie piękna kaligrafia lub ulotki , które zachęcały do innego spojrzenia na wazy, rzeźby i obrazy, uruchamiały moją wyobraźnię, zachęcały do postawienia się w roli osoby, która ma pokonać minotaura lub w roli detektywa, który ma stwierdzić, co kiedyś ten arachnioł miał w dłoni lub w roli pewnej kobiety