Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2020

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

#16 Pysznica - Sandomierz. Tak to się wszystko kończy

Ostatni fragment troszku przyfristajlowaliśmy. Adam chciał odwiedzić Rozwadów - kiedyś miasteczko, teraz przedmieścia Stalowej Woli, gdzie rozkręcają się działania sąsiedzkie. To nie po naszej trasie Green Velo, więc - by nie cofać się znów za San, który przekroczyliśmy rano jadąc do Stalowej - dalej podążyliśmy tajemniczym, słabo oznaczonym, być może archaicznym szlakiem błękitnym... i jadąc tymi niespodziewanymi okolicami, myśleliśmy sobie, że to właśnie tędy powinien wieść GV. Stare dworki, parki, kanały, bagna, nawłoć, nawłoć, nawłoć, las.  Tego dnia mieliśmy jeszcze jednego, stałego towarzysza drogi - mocny wiatr prosto w twarz lub zdecydowanie w bok (nie mógł się zdecydować, nie ostrzegał, kiedy zmieniał zdanie, co do swojego kierunku). Daleko na horyzoncie chmury zwiastowały zdecydowaną zmianę pogody. Tego dnia w wiadomościach ostrzegali przed możliwymi trąbami powietrznymi w innych częściach Polski. U nas trąb nie było, ale wiało na tyle mocno, że czasami chwiała mi się kierown

#15 Leżajsk - Pysznica

Dziś wyjeżdżamy baaardzo wcześnie (= 9:30), ponieważ chcemy na obiad zdążyć do specjalnego miejsca w Pysznicy, gdzie u przyjaciół zatrzymamy się na dwa dni. Trasa krótka, w zasadzie tylko z dwoma przystankami po drodze.  Rudnik nad Sanem - warto przyjechać tu nie-w-sobotę, bo wtedy jest czynna główna atrakcja tego miasta - Centrum Wikliniarstwa. A w sobotę... cóż... mogliśmy tylko pokręcić się po Rynku, gdzie w parczku umieszczono np. smoka Targarianów, Syzyfa odciśniętego w kamieniu, który codziennie wtacza pod górę, czy wielką twarz Mitoraja - tyle że uplecioną z wikliny. "Wkradłam się" również na tyły zamkniętego Centrum (obeszłam od tyłu, przez teren pobliskiej parafii) i jeszcze parę kolejnych wiklinowych stworów udało mi się podpatrzeć (Konia Trojańskiego, Puste Serce i Samotne Krzesło). Motyw "wkradania się" i podpatrywania przez dziurkę od klucza powtórzył się również w Ulanowie. Tam z kolei jednym z ważnych miejsc jest Kościół Jana Chrzciciela - z zewnątrz

#14 Rzeszów - Leżajsk

uuu - dla odmiany dziś trasa niepofalowana. prościutka. i dłuższa.  Wyjazd z Rzeszowa, zaplanowany przez pijanego zająca - trasa rowerowa prowadzi to po prawej, to po lewej stronie drogi. Słuchamy się znaków, przejeżdżamy, tak jak proponują, śmiejemy się, bo to naprawdę czasami bez sensu, ale że trasa w dół i po prostu toczymy się, to nie narzekamy.  Trochę idealnego asfaltu, trochę szutru, dętka się trzyma dzielnie.  Zatrzymujemy się na dłuższy przystanek w Łańcucie. W naszym stylu udajemy się do Parku Pałacowego, nie wchodzimy do wnętrz pałacowych, nie zaprzątamy sobie głowy żadnym zwiedzaniem antycznych wnętrz, tylko szukamy wygodnej ławeczki w cieniu wielkich, starych drzew, trochę na uboczu, ale z widokiem na szlacheckie włości i ... wyjmujemy nasz obiadek. Dziś: soczewica z oliwą cytrynową, z pomidorami i makaronikiem w kształcie zębatek. Wyśmienite. Lepsze niżbyśmy zamówili w zamkowej restauracji :D Pewnie warto byłoby poznać lepiej historię tego miejsca... ale trasa woła - wrac

#13 Dąbrówka Starzeńska - Rzeszów

 Ostatni dzień mega podjazdów. Jadę jak na jajku, obawiając się, że po raz czwarty będę mieć flaka - ale póki co wszystko pięknie idzie, łatka Zygmunta sprawuje się świetnie. Robimy przystanek w Dynowie, by kupić zapasową dętkę. Nie ma kto mi jej zmienić (po raz czwarty już naprawdę nie chce mi się tego robić), więc dalej (i chyba już do końca podróży) pojadę na tej załatanej - a gdyby coś to świeżutka dętka jest pod ręką.  Z każdym podjazdem myślimy, że to już ten ostatni i w większości przypadków mylimy się :) dodatkowo ten szalony wiatr!  Do Rzeszowa wjeżdżamy autostradą rowerową. Pewnie oficjalnie to żadna autostrada, ale miejsca jest na ścieżce tyle, że wystarczy i dla trzech rowerów obok siebie :) Miasto od razu robi świetne wrażenie - tyle nowych, ładnych osiedli nad wodą, tak dobrze zagospodarowany dla mieszkańców teren nad rzeką, jedzie się płynnie i ni stąd ni zowąd znajdujemy się na Rynku. Czeka nas tam świetne mieszkanko na poddaszu. Robimy pranie wszystkiego co tylko mamy

#12 Skopów - Dynów (Dąbrówka Starzeńska)

 Podjazdy. Przepiękne krajobrazy. Zjazdy tak długie i strome, a wiatr tak silny, że po powrocie sprawdzę moje kostki hamulcowe, czy się nie starły! ...ale dzień ten przejdzie do historii przede wszystkim z tego względu, że... ponownie złapałam gumę! Tym razem jednak nie spotkało mnie to na pustkowiu, ale na szczycie jednego z wielu wzgórz Pogórza Przemyskiego / Dynowskiego tuż obok domu Pana Zygmunta.  Od razu nas zaprosił na swoje podwórko i przeprowadził wnikliwą analizę sytuacji. Wszystko miał pod ręką - warsztat, wannę z deszczówką, gruszki. Ustaliliśmy, gdzie pojawiła się dziura, pan Zygmunt zaczął ją łatać, a przy okazji opowiadać w swoim życiu na emeryturze, o pracy na Śląsku o pracy na wyciągach narciarskich w Sierra Nevada, o żonie, która boi się przyjeżdżać z nim na Podkarpacie, przez co pan Zygmunt nie ma z kim jeździć na rowerze. Przy okazji załataliśmy też poprzednią dętkę. Napompowaliśmy koło, zapakowałam sakwy i hajda.  Kolejne radlery 0%, które piliśmy tego dnia - oraz

#11 Przemyśl - Skopów

Pogórze Przemyskie. Dzisiaj się zacznie. Dziś i następne dwa dni pedałowania to jedyne odcinki na trasie o charakterze górskim - a jeśli nie górskim to w każdym razie, pochyłością przewyższającą moje umiejętności podjazdowe. Czekały nas trzy podjazdy - a raczej trzy momenty tego dnia, kiedy już się wydawało, że dojechaliśmy na szczyt, a tutaj kolejny zakręt i kolejne wzniesienie.  Ale każdą górę da się pokonać - jak nie jadąc to idąc i tak też czyniłam - ja dużo częściej niż Adam, choć i jemu zdarzało się zsiąść z siodełka i pchać rower.  Rowerowa filozofia życia mówi, że każdy podjazd równa się zjad - także i tego nie brakowało. Ostatecznie bilans dnia wyszedł bardzo na plus - to najpiękniejsza okolica przez którą przejeżdżaliśmy (czy nie mówię tak ostatnio każdego dnia?). Warto zapamiętać jeszcze, że najlepiej zaopatrzony supermarket na trasie to Piotruś Pan w Krzywczej - gdzie jest również świetny Park Dworski, w którym można zjeść wszystkie smakołyki, które się w tym supermakrecie

#10 Wielkie Oczy - Przemyśl

Rano deszczu nie było (a to z tego względu zdecydowaliśmy się na agroturystykę) - za to nieuchronnie zapowiadał się deszcz w drugiej połowie dnia. Sama świadomość tego jakoś paradoksalnie podnosiła na duchu - wiemy, że to się wydarzy - ale jak szybko popedałujemy, to może zmokniemy mniej :) Tak więc pobiliśmy rekord wszechczasów - wyjechaliśmy o 8:45 - lecz szybko naszą przewagę czasową zniewlowaliśmy... bo złapałam flaka na kamieniach :) czas zmiany dętki: 25 minut :) a potem jeszcze zatrzymaliśmy się w Chotyńcu - bo obejrzeć kolejną cerkiew z listy UNESCO. Oba te przystanki były jednak wartościowe i podnoszące na duchu. Raz - umiem zmienić dętkę w tylnim kole, dwa - to mega, że obiekty UNESCO są wciąż żywe - w Chotyńcu właśnie trafiliśmy na mszę odparwianą po ukraińsku.  Jedna Pani uczestnicząca we mszy z zewnątrz podpowiedziała, że można bocznymi schodkami wejść na górę, by zobaczyć ikonostas i polichromie w pełnej krasie. Przepiękne były - ze względu na mszę nie wyciągałam aparatu,

#9 Narol - Wielkie Oczy

Od samego rana wiadomo było, że to będzie gorący dzień, narazie najcieplejszy. Póki co cieszymy się, że namiot mógł nam porządnie wyschnąć, tak jak i kuchenka i lekko zawilgotniałe pranie.   Pierwszy przystanek to Horyniec-Zdrój - ponoć jedyne (jedno z niewielu w Polsce?) uzdrowisko nizinne. Lata świetności ma już za sobą - wojna skutecznie zmiotła z powierzchni ziemi najciekawsze budynki... i niestety też ludzi, którzy to miejsce tworzyli. Obecnie Park Zdrojowy jest po prostu - i aż - bardzo ładnie utrzymanym terenem zieleni z fontanną, w której próbują się zmoczyć i psy i dzieci. Pośrodku parku kawiarnia urządzona w stylu retro, by przywołać czasy świetności tego miejsca. A przy wejściu do parku mała restauracja Smakosz - z najlepszą pizzą, jaką ostatnio jadłam :) Kucharza nie przeraziła prośba o pizzę bez sera - dostaliśmy ją suto przyparwioną czosnkiem, szpinakiem i rukolą. Smakowitość! Parę kilometrów dalej czekała na nas kolejna prze-atrakcja - drewniana cerkiew Parasekwy wpisana

#8 Zwierzyniec - Narol.

Guacamole na śniadanie, z deserem kokosowym. A Jakże. Następnie poranna rutyna - przygotowanie obiadku na drogę tym razem kuskus w wersji "fasolka po bretońsku" :) Pakowanie już opanowane do perfekcji... i tak zajmuje nam czas circa do 11 :) Jedziemy prze-pięk-ną trasą przez Roztoczański Park Narodowy, do tej pory to być może najlepszy fragment trasy.  Mijamy koniki polskie, mija nas "setka" rowerzystów z lokalnej grupy kolarskiej, wyjeżdżamy z lasu prosto na punkt "Rolniczego Handlu Detalicznego". Uwielbiam takie inicjatywy, do tego stopnia, że tak bardo chciałam zamówić tam coś więcej niż lemoniadę za 3 zeta, że wzięłam szarlotkę... niewegańską, pyszną.  Dalej super asfalt, lekkie podjazdy aż z przyjemnością się pokonuje, tak gładko, jakbyśmy zjeżdżali w dół.  Szybko mijamy kolejne kilometry i w Suścu zdajemy sobie sprawę, że już większość mamy przejechaną, obiad smaczny zjedzony, a godzina wciąż młoda. Adam proponuje 2h spacer lasem do Szumów na Tanwii

#7 Tarnogóra - Zwierzyniec

 Start jak zwykle (11?) - tym razem ze względu na suszenie namiotu :) deszcz nie padał, ale wilgotność taka, że wszystko i tak mokre - namiot, tropik, pranie :) uroki życia w drodze! Humorki niemrawe (małe śniadanko) ale ruszamy w trasę. Pierwszą atrakcją na drodze stał się nieoczekiwanie MOR tuż przed zalewem Nielisz. Stajemy na chwilę odpoczynku, patrzę na mapę - o! 20m stąd jest restauracja! Słabo oznaczona, upewniamy się dzieciaków, które okupują ławeczki MORu - tak, jest tam restauracja. Z lekką niepewnością idziemy w kierunku budynku, na którym nie ma oznaczenia, że tu się je. Jest za to napis „Centrum Integracji Społecznej” oferujące różne usługi - od naprawiania maszyn, po organizację wesel. Stołówka codziennie zapewnia inne dania, w sumie nic dla nas - ale: fryteczki i surówka są wszędzie. I kawa również. Wszystko prze-py-szne.  Cieszę się z tego, że w końcu ktoś łączy kropki - i takie miejsca przystankowe na trasie Green Velo są tam, gdzie jest też lokalna ekonomia społeczna.