Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2016

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

Mały fragment Delhi

"Delhi ma najbardziej zanieczyszczone powietrze na świecie." Ja jednak mam wrażenie, że mogę tu swobodnie oddychać i cieszę się, gdy na ulicach widzę rowero-rikszarzy a nie auto-riksze. Ulice, którymi chodzimy, są czyste lub czyszczone i widać, że dużo energii idzie w to, by miasto (centrum) było estetyczne. "Delhi gotuje się w wysokich temperaturach." Rzeczywiście jesteśmy w 40 stopniach. Jednak, gdy spędzamy czas w cieniu, w parkach, w galerii, w kawiarni, pod wiatrakami, w chłodnym metrze, mam wrażenie, że daję radę. Myślałam, że tutaj całkowicie wymięknę, a jednak da się żyć - "umieram" tylko okazjonalnie, gdy mamy przejść z cienia do cienia. "Delhi jest chaotyczne, stoi w korkach i nas zeżre." A jednak mam wrażenie, że jest tu spokojnie. Może to upał. I mam wrażenie, że swobodnie poruszamy się z miejsca na miejsce, bez pudła, sprawnie. Głównie jeździmy metrem, korzystamy z google maps, maps.me, apki dla metra w delhi, tr

O rzeczach i ludziach

Tym razem nie będzie o miejscach tylko o rzeczach i ludziach. W drogę zabraliśmy ich ograniczoną ilość i prawie codziennie weryfikujemy zawartość naszych plecaków. O - to była dobra decyzja, o - to mi się jeszcze nie przydało, o - zamiast tego trzeba było wziąć to. Na ostateczne podsumowanie jeszcze przyjdzie czas, teraz zaś pora na posta sentymentalnego. Przy okazji korzystania z przedmiotów myślimy również o osobach, które przed podróżą dołożyły się do naszego wyposażenia. W ten sposób mam wrażenie, że nie podróżujemy w dwójkę, ale że jest nas tutaj spora gromadka :) W każdy chłodny wieczór wdzięczna jestem rodzicom, że przed wyjazdem, rzutem na taśmę, dorzucili do mojego plecaka lekką, puchową kurtkę. Zajmuje mało miejsca i korzystam z niej nawet w Indiach. Gdy jemy w środkach transportu sprawdza się nam more-than-a-bag (czyli podkładko-opakowanie na jedzenie wielokrotnego użytku) i wtedy z wdzięcznością myślimy o Basi. Gdy przed jedzeniem czyścimy dłonie i korzystamy z malutkich

Miasto małp

Gdy przyjechaliśmy do Shimli, przywitał nas deszcz. Nie był jednak tak intensywny jak ulewa i burza, która pożegnała nas poprzedniego wieczora w Dharamshali. Znaleźliśmy się wtedy w samym środku zamieszania. Czekaliśmy na dworcu, pioruny uderzały w różnych miejscach doliny, aż w końcu zgasł prąd i wszystko spowiła ciemność rozświetlana przez nieregularne błyskawice. W Shimli o poranku słychać było tylko odległe pomruki, deszcz też nie był taki uciążliwy. Miałam szczerą nadzieję, że już tak pozostanie, ponieważ tutaj chcieliśmy przede wszystkim się zregenerować (...wciąż po Triundzie czuliśmy zakwasy, niewiarygodne). I do tego celu ta miejscówa nadawała się świetnie (nie wiem, czy do czegoś innego również mogłaby się nadać). Deptak Shimli ciągnie się przez parę kilometrów górskim grzbietem. Wyłączono tam ruch samochodowy i jest to najprzyjemniejsza właściwość tej miejscowości. Można spacerować tam i z powrotem, słuchać odgłosów rozmów ludzi a nie klaksonów, odwiedzać oldsc

Przez żołądek do serca

O tak! Umiemy już przygotować aloo gobi i dal makhani . Ale po kolei. Dharamshala i jej okolice specjalizują się w kursach różnego rodzaju. Można tutaj uczyć się języka tybetańskiego i medycyny. Zostać tu w tym celu przez rok lub przez tydzień. Można przejść kurs masażu. Adam był blisko, by na jeden z nich się zapisać. Zrezygnował, nie poczuł flow . Ale za to parę dni później wylądowaliśmy w Baghsu na parogodzinnym spotkaniu z gotowaniem z Ritą Kapoor. Naszym głównym zadaniem było szatkowanie warzyw i robienie notatek. To głównie Rita odczyniała magię nad garnkami. Kto by pomyślał, że imbir rozgniata się w moździerzu z czosnkiem? Kto poczułby różnicę między zwykłym a czarnym kardamonem? A blendowanie pomidorów ze skórką? To bynajmniej nie jest oczywiste. Tak jak i to, że idealny sypki ryż można ugotować w szybkowarze w 15 minut a tajemnica tkwi w odpowiednich proporcjach wody do ryżu (3 do 1). Jedzenie wyszło pyszne, po raz pierwszy smakował mi dal z czarnej soczewicy i po raz pierwsz

Spotkani tylko na chwilę

Mkniemy przed siebie. Wszyscy. Czasami łapiemy punkty styczne. Wtedy dzieją się spotkania. Trwają krótko, ale napełniają dobrą energią na dłużej. W trakcie takich spotkań, o których jest ten wpis: inspirujących jak iskra, z aparatem mi nie podrodze. Więc post wzbogacam dwoma zdjęciami spotkań przypadkowych, ale ważnych. Tutaj: piesek, który spędził z nami pół godziny w parku w pobliżu świątyni Dalajlamy. Pieski mają tutaj buddyjskie podejście do ludzi, nie przywiązują się zbytnio. Gdy zebraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w drogę powrotną, piesek został i nadal bawił się krzaczkiem, który usilnie chciał przegryźć. Spotykamy Pachę (jak Pacha Mama) z Chile, która tu do Indii przyjechała studiować tradycyjne tańce. Wróci niedługo do Brazylii, gdzie mieszka od 10 lat. Do tej pory uczyła tylko tańców afrykańskich, teraz w repertuarze ma ruchy i rytmy także z innego kontynentu. Spotykamy parę Polaków w drodze na Triund, z Gdańska, ale nie... już nie z Gdańska, teraz są w Indiach. Potem przez

Triund cz. 2 - "Chorzy od powietrza ludzie z nizin"

Ostatnie kilkadziesiąt metrów podejścia pod Triund zajęło nam godzinę. Potrzebowałam co rusz się zatrzymywać, by złapać oddech, serce pikało jak szalone. Żartowałam, że wiem, że mam kiepską kondycję, ale że aż tak, to dla mnie nowość. Widziałam ludzi, którzy jak kozice wskakują po kolejnych stopniach w górę, widziałam drobne dziewczyny, które równo szły w górę... a ja tylko na nie patrzyłam i czułam, że nie daję rady. W głowie tylko skupienie na tym, by wykonać kolejny krok i jeszcze kolejny i tyle. Zawężone horyzonty, tylko najprostsze zadania. Źle się czułam, słaba się czułam. Tak Triund Camp prezentuje się z dołu, z Dhamarshali. W tle widać początek Himalajów. A tak Adam prezentuje się na tle Himalajów Na szczęście po wejściu na polanę obozowiska zmęczenie nie wzięło góry nad zachwytem. Nagle stajesz twarzą twarz z ośnieżonymi ścianami i milczysz i nie wierzysz, jakie to wszystko piękne. Wiesz, że tam na dole, gdzie rano jadłaś śniadanie, jest 30 stopni a tutaj, przed tobą lodowiec.

Triund cz. 1 - "Recycling makes me so happy"

Zapomniałam dodać - Dharamshala i jej okolice (McLeod, Dharamkhot, Baghsu) to również miejsce wolontariatów. Krótko i długoterminowych. Można brać udział w konwersacjach językowych, można opiekować się psami ("...by pomóc im wydostać się z kręgu cierpienia"), można też zbierać śmieci na górskich szlakach. Ostatnia opcja najbardziej do nas przemówiła (chociaż w konwersacjach również wzięliśmy raz udział). Przed wyruszeniem na dwudniowy wypad w góry zaopatrzyliśmy się więc w jutowe worki na śmieci. Największym zagrożeniem dla naszej planety jest przekonanie, że ktoś inny o nią zadba. Zaczęliśmy z Dharamkotu około ósmej rano i już po pierwszych 40 minutach poczuliśmy, że to będzie wyzwanie. Worki szybko się zapełniały - plastikowe butelki, niektóre fantazyjnie zatknięte za kamienie, ukryte za mchem, komponujące się z otoczeniem (?) opakowania do chipsów, tetra paki po soczkach, aluminiowe puszki po napojach energetyzujących, papierki po cukierkach, gumach, ciasteczkach, blistry

Ile procent Tybetu w "Małym Tybecie"?

W McLeod przechodzimy przyspieszony kurs historii Tybetu. Początki przedbuddyjskie, przyjęcie buddyzmu i szukanie kolejnych wcieleń Dalajlamy i Panczenlamy, stopniowy rozwój kraju, udane negocjacje z Brytyjczykami, by Wyżyna Tybetańska zachowała autonomię i nie stawała się kolejną kolonią Korony. I buch - ekspansja chińska, utrata niepodległości, wcielenie do obcego państwa, exodus Tybetańczyków. Dalajlama wśród nich - najpierw przez góry dostaje się do Mussoorie, potem powołuje rząd na uchodźstwie w Dharamshali. Indie pozwalają, by okolice te stały się Małą Lhasą, przyjmują uchodźców, podczas gdy w Tybecie Chiny stopniowo osiągają coraz większe wpływy. Osiedlają "swoich" ludzi, eksploatują surowce naturalne, kładą nowe tory kolejowe, by wspierać swój handel i jeszcze zwiększyć tempo "chinizacji". Coraz trudniej Tybetańczykom w Tybecie kultywować swoje zwyczaje, żyć w zgodzie z pieśniami, które wytyczają rytm dnia - pracy i obowiązków domowych. Pieśni giną, a ludzie

Backpackerski świat

Gwałtowna zmiana klimatu. Z Amritsaru udaliśmy się prosto do Dharamshali, a dokładnie do McLeod Ganj. To oaza dla uchodźców i uchodźczyń tybetańskich. To również raj dla backpackersów. Przedziwne połączenie. Dwa, tak różne światy, które nawzajem na siebie wpływają. Uspokajają się nerwowe dusze poszukiwaczy przygód i podróży. Rozluźniają tradycje przyniesione z Tybetu. Powstaje natchniony duchem oporu i wolności-bez-przemocy raj kawiarniano-rekreacyjny. Po jednej stronie hotel za hotelem i/lub restauracją, po drugiej stronie ulicy szkoła dla młodych mnichów i mniszek tybetańskich. Chodzimy stromymi ulicami McLeod. Na każdym kroku spotykamy niebieskie ptaki, wolne duchy nieprzypisane do miejsca, dready, szarawary, wypłowiałe barwy, wytarte ubrania, tatuaże, błędny wzrok, zapadnięte policzki, ogorzałą słońcem skórę, czasami wszystko skupione w jednym ciele, czasami rozdzielone po równo pomiędzy paroma osobami. Każda z tych postaci, rozpatrywana osobno, wydaje się wyjątkowa. Chodzą jednak

Złota świątynia

Do Amritsaru ściągają setki tysięcy ludzi. My znaleźliśmy się tutaj, ponieważ to pierwsze większe miasto po przekroczeniu granicy z Paku. Inne osoby ciągną tutaj ze względu na Złotą Świątynię - najważniejsze miejsce pielgrzymkowe dla Sikhów. Udaliśmy się tam i my, z ciekawością i oczekiwaniem na jakieś głębsze doznanie. I potem, już do końca wyjazdu z tego miasta starałam się uchwycić, co sprawiło, że żadnego duchowego uniesienia nie zaobserwowałam. Nie chodzi nawet o to, że nic nie poczułam. Szłam tam bez intencji. Po prostu patrząc na tłumy, przetaczające się przez świątynię jak w fabryce, nie byłam w stanie dostrzec duchowej refleksji. Bezpośrednio przy świątyni znajdują się również hangary gościnne dla pielgrzymów. Dla osób, które tam się zatrzymują świątynia to również miejsce noclegu, posiłków, popołudniowych drzemek i codziennej toalety. Dookoła basenu z uświęconą wodą, w której zanurzają się poszczególne osoby, ciągną się krużganki. Tam ludzie spędzają czas, kimają, siedzą i ro

INDIA WELCOME

Jesteśmy. Na granicę przybyliśmy w dobrych humorach. Znajoma droga do Wagah, miłe rozmowy w autobusie z kanarem i dziewczynami, które właśnie miały test z chemii, znajome przejście graniczne. Tym razem obyło się bez parad, bez skandowania "Niech żyje Pakistan" i odpowiedzi "Niech żyją Indie" dobiegających z drugiej strony granicy. Po prostu spokojnie, w upale, w pustce szliśmy przed siebie, do końca, na drugą stronę. I oto jesteśmy. W Indiach. Jedyne przejście graniczne między Pakistanem a Indiami... niezbyt uczęszczane Takie uczucie, że właśnie osiągamy cel podróży, mimo że do jej końca jeszcze spokojnie miesiąc lub więcej. Przebyliśmy z górką 11.000 km lądem, czyli da się. Teraz pozostało nam chłonąć Indie i cieszyć się z realizacji marzenia :) Na pierwszy ogień przychodzą nam do głowy porównania z Pakistanem. Tutaj jest głośniej, tam jest czyściej, tutaj kobiety jeżdżą na motorach, tam banany są droższe, tutaj tuk-tuk dużo tańszy itp itd. Prosta arytmetyka w podr

Pożegnanie z Pakistanem

Nasza krótka wizyta w Pakistanie dobiega końca. Czas podsumowań. Myślałam, że będzie tutaj inaczej i że inaczej będę się tutaj czuła. Jechaliśmy tutaj z zafascynowaniem ale też z niepokojem. Obawiałam się, że nasiąknięta negatywnymi komunikatami z mediów, stanę się tutaj niespokojna i nieufna. Nic z tego. Kolejne osoby spotykane na naszej drodze tworzyły atmosferę bezpieczeństwa i sprawiały, że czuliśmy się w Paku naprawdę dobrze, na miejscu. Zasada otwartego serca naprawdę działa. Ludzie często pytali, co myślimy o ich kraju. Podtekst oczywisty: Wiemy, co mówi się o Pakistanie za granicą, przekonałaś się, że jest inaczej, prawda? Tak, jest zupełnie inaczej i czuję się zobowiązana, by przekazywać to dalej. I jest mi wstyd, kiedy myślę o tym, że podczas podróży, kiedy spotkaliśmy się z takim dobrym i troskliwym przyjęciem, w Warszawie pobito na ulicy Pakistańczyka ot tak, po prostu, za odcień skóry, religię, pochodzenie. W drodze wiele osób podchodziło do nas, pozdrawiało i zaczynało r

Murree i Patriata - różne punkty widzenia

Murree powstało w połowie XIX wieku jako sanatorium. Odpoczywali tu brytyjscy żołnierze stacjonujący na co dzień w okolicach dzisiejszej granicy z Afganistanem. Rześkie powietrze być może leczyło ich z PTSD, być może z wyrzutów sumienia wywołanych poczynaniami królestwa w tym rejonie. Obecnie Murree jest popularną miejscowością turystyczną dla mieszkańców Islamabadu czy Lahore, chcących odetchnąć pełną piersią i spojrzeć prosto w oczy Himalajom. Miejsce to odwiedzają również Pakistańczycy mieszkający na stałe za granicą, w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Trafiliśmy tam i my. Zbłąkane owieczki, jedyni nie-z-Pakistanu. W samym Murree nie znaleźliśmy wiele do zobaczenia. Ale zaczynają się tutaj łatwe szlaki prowadzące do paru punktów widokowych. Odwiedziliśmy Kashmiri Point, gdzie znaleźliśmy polanę nad urwiskiem, zalaną słońcem, z której roztaczał się widok na cały północny Pundżab. Dzięki dobrej widoczności widzieliśmy również ośnieżone szczyty Himalajów. Usiedliśmy na p

Islamabad = Krzaki ;)

Będąc jeszcze w Lahore przez parę dni nie mogliśmy się zdecydować, w którą stronę dalej ruszyć. Na północ? Na południe? Od razu do Indii? Ta ostatnia opcja odpadła najszybciej. Pakistan jest zbyt fascynujący, by tak po prostu z niego wyjeżdżać. Zasięgaliśmy więc języka wśród innych osób nocujących w Regale Internet Inn (legendarny właściciel Malik był niestety w tym momencie nieobecny), sprawdzaliśmy prognozy pogody, czytaliśmy wiadomości, wertowaliśmy stare przewodniki z lat 90. (nowych ostatnio nikt nie wydaje) i szukaliśmy miejsca, które nas zainspiruje. Podróż na północ, do doliny Hunzy długo była "pewniakiem" w tej gonitwie wyborów. Nie straszna nam była wciąż nienajlepsza (= chłodna i deszczowa) pogoda - to podnóże Himalajów, więc wiosna i lato przyjdą tam dopiero za miesiąc, dwa. O tym, że ostatecznie tam nie wyjechaliśmy, zadecydowała nasza niechęć do ponownego starania się o NOC, by móc podróżować w tym rejonie i wizja towarzyszących nam na każdym kroku policjantów

Zmiana klimatu

W wioskach w okolicy Peshawaru (na zachód od Lahore, przy granicy z Afganistanem) zginęło kilkadziesiąt osób. Ale o tym nie usłyszycie w wiadomościach. Główną przyczyną śmierci tych osób były intensywne opady deszczu. Dachy wielu domostw zawaliły się pod naporem ciężkiej wody, lejącej się z nieba przez całą noc jak z cebra. Cicha śmierć podczas snu - nie odbiła się echem w międzynarodowych mediach. W Karachi zaś (na południe od Lahore, nad morzem Arabskim / Oceanem Indyjskim) ludzie cierpią suszę. W tym kilkunastomilionowym mieście wyschły studnie, skończyły się zasoby wody pitnej, tysiące osób nie mają wody w kranach. Rząd próbuje dystrybuować wodę. Ludzie czekają w kolejkach z pustymi baniakami w rękach, ale dla wielu osób wody nie starcza. Tak, dzisiaj znów jest 30 stopni, ale wody nie będzie. Ludzie tracą cierpliwość. Zaczynają protestować. I o tym jest ten film ( Cha nnel 4 News:  Karachi's climate change disaster ) . Krótki, obejrzyj. Pakistan jest czołówce krajów, które nar

Zmiana warty

Pakistan to dla mnie państwo doświadczeń, jakich wcześniej nie zaznałam. Dla przykładu, nigdy wcześniej nie jechałam do granicy jakiegoś kraju po to, by pooglądać sobie przejście graniczne i wrócić. W Wagah to atrakcja sama w sobie. Choć trudno mi w to uwierzyć, to codziennie, tuż przed zamknięciem przejścia na noc, odgrywany jest tam spektakl. Równorzędne role pierwszoplanowe grają w nim żołnierze pakistańscy i indyjscy. Osią przedstawienia jest pojedynek sił i konflikt tragiczny - kto jest mocniejszy i bardziej zaskakujący - czerwone pióropusze czy czarne. Bronią dopuszczoną w tej walce są... śmieszne kroki. Codziennie na amfiteatrze zasiadają setki osób i skandują na cześć swoich ulubionych bohaterów. Niech żyje Pakistan , Niech żyją Indie . Niby Kaszmir poróżnił Indie i Pakistan, ale fakt, że tak regularnie i harmonijnie odgrywają to przedstawienie, świadczy o dużym potencjale do współpracy. I oby został on wykorzystany również w innych obszarach. Szczegóły logistyczne:  1. Eh, bez