Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to
Niestety - nasz przedział (pociąg relacji Belgrad - Budapest) został okradziony. Okradziono naszego współpasażera - Manu. Na szczęście wszystkie nasze (moje i Adama) rzeczy pozostały nieruszone. Nie zamknęliśmy przedziału na noc. Złożyła się na to seria małych decyzji. W moim przypadku zadecydowało dobre samopoczucie i wrażenie bezpieczeństwa w tym pociągu oraz to, że pomyślałam sobie - eh, nie będziemy robić problemów na granicy, bo jak się zamkniemy to możemy nie usłyszeć, że ktoś do nas puka i przez to będzie opóźnienie. Jaki bezsens. Rzeczy rzeczami, ale fakt, że ktoś naruszył naszą przestrzeń i świadomie wszedł do naszego przedziału, by zrobić nam krzywdę, do głębi mnie poruszył. Teraz siedzimy w kawiarni w Budapeszcie, od tego zdarzenia minęło już parę godzin, Manu ruszył w swoją stronę, ale wciąż o tym rozmawiamy z Adamem. Wieczorem znów wsiadamy do pociągu nocnego (Budapeszt - Kraków) i zrobimy wszystko „po bożemu", „abstrahując od zaufania”, pozamykamy wszystk