Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2018

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

Przerwa od beztroskiej podróży

Niestety - nasz przedział (pociąg relacji Belgrad - Budapest) został okradziony. Okradziono naszego współpasażera - Manu. Na szczęście wszystkie nasze (moje i Adama) rzeczy pozostały nieruszone. Nie zamknęliśmy przedziału na noc. Złożyła się na to seria małych decyzji. W moim przypadku zadecydowało dobre samopoczucie i wrażenie bezpieczeństwa w tym pociągu oraz to, że pomyślałam sobie - eh, nie będziemy robić problemów na granicy, bo jak się zamkniemy to możemy nie usłyszeć, że ktoś do nas puka i przez to będzie opóźnienie. Jaki bezsens. Rzeczy rzeczami, ale fakt, że ktoś naruszył naszą przestrzeń i świadomie wszedł do naszego przedziału, by zrobić nam krzywdę, do głębi mnie poruszył.  Teraz siedzimy w kawiarni w Budapeszcie, od tego zdarzenia minęło już parę godzin, Manu ruszył w swoją stronę, ale wciąż o tym rozmawiamy z Adamem. Wieczorem znów wsiadamy do pociągu nocnego (Budapeszt - Kraków) i zrobimy wszystko „po bożemu", „abstrahując od zaufania”, pozamykamy wszystk

Belgrad = Prago-Wiednio-Paryż

Ale zaskoczenie. Wcześniej w Belgradzie byłam tylko przejazdem, dosłownie chwile spędzone w okolicy dworca głównego, który teraz jest nieczynny. Teraz mieliśmy tam jeden wieczór i jeden dzień i to było objawienie. Go Vegan! Przysięgam, to nie my :) Co zapamiętam? wieczorem ludzi jak mrówków w parku . Część po prostu spotyka się ze znajomymi, cześć wychodzi na spacer z psami. Ulicznych psów tutaj dużo (podobnie jak w NS). Zauważyłam prawidłowość - pieski na smyczy są najczęściej rasowe... chyba po to, by wyraźnie zaznaczyć różnicę pomiędzy nimi a tymi, co frywolnie biegają sobie na wolności.  Zagłębie pubów w miejscu starej fabryki piwa . Miejsce, w którym siedliśmy, które „nas wybrało” to Polet. Najpierw spacerowaliśmy uliczką, która teoretycznie miała być skupiskiem bohemy. Może kilkadziesiąt lat temu tak było, nim stała się produktem turystycznym dla cioci i wujków... Po przejściu tego krótkiego „cepeliowego” deptaczka weszliśmy w bramę, a potem w kolejną, a pote

Nowy Sad z zaskoczenia

Nie mieliśmy tego w planie. Pojechaliśmy tam, by naprawdę dobrze się wyspać w pociągu z Baru. Zamiast o 5 rano w Belgradzie, opuściliśmy pociąg o 7.30 w Nowym Sadzie. Nowe miasto w gratisie. I to jakie! Pół dnia, które tam spędziliśmy, przechodziliśmy - wolnym, spacerowym krokiem, kręcąc się wiele razy tymi samymi uliczkami, trochę jakby szukając wyjścia z labiryntu. Znaleźliśmy tam: najlepsze wegańskie jedzenie w dostępnej cenie (szczególnie pyszne było marynowane i dobrze podsmażone tofu z nutką pomarańczy) Niezliczone sklepy ze zdrową żywnością - a w nich nasz ulubiony, odkryty w Zadarze - kremowy hummus Ścieżki rowerowe, niezliczone rowery i grafiti rowerowe przedstawiajace historię rowerów w Nowym Sadzie (1900 - powstaje pierwsza ścieżka rowerowa) Rytm miasta na rynku , siedząc na ławeczce w cieniu, słuchając fletu, na którym grał starszy pan pamiętający dawne czasy (i na takie się stylizujący) Miks cerkwi, synagog, kościołów i katedr

Bar alternatywnie na działce

Bar to najbardziej wysunięte na południe miejsce, do którego dotrzemy w trakcie naszej 3-tygodniowej skocznej (bo z miejsca do miejsca przeskakujemy z prędkością światła) podróży po Bałkanach. W międzyczasie stale zastanawiamy się nad tym, czym są Bałkany. Dopiero tu w Czarnogórze, w Barze poczuliśmy się „naprawdę na Bałkanach” - ale co to znaczy? Wolniejsze tempo, mniej przewidywalnie i bardziej surowo? Więcej turystów z Rosji a mniej z Europy Zachodniej? Mniej śródziemnomorsko a bardziej socjalistycznie? Czy Słowenia i Chorwacja to Bałkany? Zdają się lewitować gdzieś pomiędzy - nie wpadają do worka jednoznacznie bałkańskiego. Nie wiem.  A Bar? Co chcę z tego miejsca zapamiętać? Nasz hostel w ogrodzie. Wybraliśmy go z bardzo prozaicznych powodów - tanio i blisko dworca, z którego następnego dnia chcieliśmy wyruszyć w kilkunastogodzinną podróż wieczornym pociągiem do Serbii. Gdy przybyliśmy na miejsce, okazało się ono strzałem w 10. Trafiliśmy do dużego domku na działce z

Kotor with the flow

Kolejne miasteczko nad wodą, w pobliżu skalnych wzgórz wyrastających prawie pionowo w górę. Kolejne miejsce, gdzie zatrzymaliśmy się w starym mieście. Nagromadzenie takich doświadczeń dało mi wrażenie, że skaczemy z jednego rezerwatu turystów do kolejnego. Trudno powiedzieć, bym poznała „specyfikę” Czarnogóry. Na pewno znów z lubością zagubiliśmy się w plątaninie uliczek i szukaliśmy knajpek kodem happycow. Znów też łapaliśmy widoki z góry.  Jednocześnie pobyt w Kotorze był całkowicie wyjątkowy. Co zapamietam? Dzwony! Biły długo, często i namiętnie, w paru kościołach małej starówki Kotoru. Co najmniej co godzinę, czasami częściej. Słychać je było nawet, gdy my byliśmy na szczytach ponad zatoka. I Przede wszystkim słychać je było w naszym pokoiku hostelowym. Nazwa „Centrum” zobowiązuje.   Spontaniczne wejście na najwyższy punkt widokowy nad Kotorem. Kiedy zadokowaliśmy się w naszej miejscówce, wieczorem, byliśmy zbyt zmęczeni podróżą, porannym wstawaniem i zwiedzaniem m

Dubrownik - czy raczej Czerwona Twierdza?

Wow - te dwa dni w Dubrowniku to był szał. Szał cen, widoków, przebytych kilometrów. Zdecydowanie cieszę się, że zostaliśmy tam na dwa dni (2 noclegi) - dzięki temu mieliśmy czas, by eksplorować Dubrownik poza Starym Miastem.  Co zapamiętam? Dar, który krążył. Tuż po wyjściu z autobusu, gdy czekaliśmy na transport do centrum, podszedł do nas chłopak, pokazał nam bilety dzienne na transport publiczny i mówi, że już ich nie potrzebuje, bo właśnie wyjeżdżają i czy chcemy. Chwila dezorientacji, dziękujemy zbyt mało wylewnie, nie rozumiejąc, co się do końca wydarzyło. Dzięki temu do południa następnego dnia jeździmy za friko. Miło. Gdy dojechaliśmy do hostelu, przypadkowo na korytarzu zagadnęła nas dziewczyna o cenę biletu, oddałam jej ten, który chwilę wcześniej otrzymałam. Niech dar krąży. Po godzinie, gdy wychodziliśmy na miasto, znów przez przypadek się na nią natknęliśmy. Właśnie wróciła, dzięki temu przekazała nam z powrotem „nasz-nie-nasz” bilet. Różnica paru sekund a żadna

Zadar - piękne zagubienie w czasie

Wyjechaliśmy z Zadaru, w kierunku Dubrovnika. Najpierw blabla a następnie z Makarskiej busem. Plan był taki, by posiedzieć chwilę na plaży, ale akurat w momencie jak przyjechaliśmy do Makarskiej spotkało nas urwanie chmury - więc kupiliśmy bilety na wcześniejszy autobus i hopsa :) A Zadar? Najlepszy pomysł, który pojawił się spontanicznie. Pierwsza intencja - znaleźć miejsce na przeczekanie największych deszczy, by odwiedzić Jeziora. Miejsce okazało się strzałem w dziesiątkę.  Czasami spacerując po białych uliczkach Zadaru, którego stare miasto jest malutkie, miałam wrażenie, że wpadliśmy w nieskończoną pętlę, że kręcimy się w kółko. Traciłam rachubę czasu, ile już tam spędziliśmy dni. Ale było to piękne zagubienie.  Tu również miałam wrażenie, że turystów jest dużo, ale że to nie przytłacza. Że sklepiki z pamiątkami były, ale skupione w jednym, dwóch miejscach - a poza tym można było spacerować uliczkami starożytnego miasta bez poczucia, że stale jest się bombardowanym p

Jeziora Plitwickie - czasem słońce czasem deszcz

Odkrywamy Zadar i odkrywamy okolice. Niesamowicie, takie cliche Adriatyku - modra woda, niebieskie niebo, budynki z białego kamienia, kawiarnie i pizzerie na każdym rogu, luz, spacery, kąpiele, palmy, co piąta para jest z Polski ;) jest fascynująco, szczególnie, że to pierwsze moje wakacje tego typu.  Na uwagę zasługuje akapit dotyczący naszego grania w ciuciubabkę z pogodą i próba halsowania tak, by osiągnąć cel. Dlatego właśnie przyjechaliśmy do Zadaru - by przeczekać deszczową pogodę w Jeziorach Plitwickich, jednocześnie troszkę poruszając się do przodu (do przodu = w kierunku Czarnogóry). Przez cały wyjazd monitorujemy pogodę wyglądając w przyszłość o parę dni. Ruletka, ale na tej bazie podejmujemy decyzje, gdzie dalej i na jak długo. Jeszcze rano wyjeżdżając z Zagrzebia prognoza pogody była dokładnie taka, jak przez ostatnie parę dni. Ku naszemu zaskoczeniu, gdy już dojeżdżaliśmy do Zadaru nagle się zmieniła (prognoza, nie pogoda). Teoretycznie nasz plan legł w gruzach - na

Zagrzeb - prawie robi wielką różnicę

Wyjechaliśmy już z Zagrzebia. Nie poczułam tego miasta. Miało wszystko, ale moje serce pozostało niewzruszone - parę świetnych chwil i tak tam przeżyliśmy. Co chcę zapamiętać? wizytę w ogrodzie botanicznym. Tuż przy dworcu kolejowym. Zapamiętam (ale nie wiem, czy tak było naprawdę), że został on zbudowany na potrzeby trasy orient expressu. Podobnie wyobrażam sobie było z tym ogrodem - założony dla pasażerów ekskluzywnego pociągu, by podczas dłuższego postoju mogli na chwilkę zanurzyć się w zieleni i rozprostować nogi. Podobało mi się w nim to, że na tak małej przestrzeni rośnie tyle różnorodnych roślin. Tu skalne, tu alpejskie, tu tropikalne, tu grządka szałwii, tu tęczowe rabaty ułożone od czerwonego do fioletowego. Skojarzenie z cmentarzem, do którego ostatecznie nie dotarliśmy, gdzie ludzie różnych wiar zostali pochowani obok siebie. Moc w różnorodności.  Ulicę warszawską, do której prowadziły wszystkie nasze ścieżki. Najpierw byliśmy tam jako zajawka, wow - ulica warszawska w

Ljubljana i Jaskinie Skoczjańskie - Hit!

Od dwóch dni w Ljubljanie. Dziś wyskok do jaskiń Skocjańskich, powrót na obiad do Ljubljany i jedziemy do Zagrzebia.  Wczoraj rano mini kryzys - poczucie, że wyczerpuje się formuła naszego podróżowania, że zbyt wszystko to jest zaplanowane lub zbyt szybko, pobieżnie chcemy doświadczyć Wszystkiego. Dobrze, że o tym porozmawialiśmy, mieliśmy podobne odczucia. Zrezygnowaliśmy z wyjazdu nad morze (do Kopru i Piranu), ze względu na pogodę zrezygnowaliśmy też z Jezior Plitvickich w Chorwacji, rozważaliśmy jeszcze wybrzeże Chorwackie w Istrii - ale powaliły nas ceny. Więc dziś wieczorem Zagrzeb a już niedługo Dubrovnik a potem pewnie (nic nie jest pewne słyszę z tyłu głowy) Boka Kotorska i Bośnia. Jeszcze nie mamy biletów - dziś wieczorem na dworcu się wszystko okaże. Ljubljana - małe cudowne miasto. Pierwszego dnia głównie włóczyliśmy się po uliczkach, pomiędzy kawiarniami, wchodząc na górę zamkową, wzdłuż rzeki, omijając fragmenty starówki, które występowały w reklamie (reklama pr

Wiedeń - przestrzeń publiczna, która mówi - siądź tutaj

Spacer po wiedniu. Virtual reality. Internet rzeczy. Wegańska księgarnia. Vegana Indiana. Spalarnia śmieci zaprojektowana przez artystę. Park Freuda. Przestrzenie publiczne dla ludzi, które łączą. Jadąc do Wiednia żartowaliśmy, że mamy wysokie oczekiwania. Najlepsze miasto do życia na świecie - wg Guardiana. Byłam w Wiedniu już wcześniej, zapamiętałam to miasto jako piękne. Co jednak jest w nim takiego, że aż stało się najlepsze na świecie? Teraz myślę, że to miks paru bardzo prostych rzeczy - dobra i tania komunikacja publiczna, która zachęca do odstawienia samochodu i wtopienia się w nurt nieznajomych w metrze, tramwaju, autobusie - kursujących często, gęsto, nigdy tłoczno. Zielone parki na wyciągnięcie ręki, świeże powietrze (przynajmniej w lecie) i trawa, której przeznaczeniem jest, by na niej siedzieć a nie tylko by się zielenić. Przestrzeń publiczna projektowana tak, by w niej przebywać - spotykać się, rozmawiać, bawić, siedzieć sobie i kontemplować dźwięki miasta - a prze