Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2016

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

Co w trawie piszczy

Codziennie robimy prasówkę przeglądając newsy na tribune.com.pk i aljazeerze, czytając Dawn podkradziony z hostelu, w którym się zatrzymaliśmy czy rozszyfrowując artykuły z gazet, na których podają nam tłuste parathy i roti w ulicznych restauracjach. A w gazetach... Zamach w Lahore przeprowadzony przez pakistańskich Talibów, wspieranych przez siły z zagranicy, m.in. przez indyjskiego szpiega złapanego właśnie w Beludżystanie. Protesty na ulicach Islamabadu w związku z egzekucją człowieka, który zabił pewnego gubernatora, który bronił pewnej kobiety oskarżonej o bluźnierstwo przez kłótnię z inną kobietą o miskę wody. Wizyta Rouhaniego, prezydenta Iranu, podczas której przypieczętowano decyzję o dokończeniu gazociągu Iran>Pak. Arabia Saudyjska oczekuje, że Pakistan się określi, z kim trzyma i czy aby na pewno z Iranem. Mecz w krykieta między Pakistanem a Indiami, jako sygnał odwilży. News o tym, że szpieg indyjski dostał się do Beludżystanu przez Iran. Iran twierdzi, że nic o tym nie

Największe słońce i najgłębszy cień

Pierwszy spacer ulicami Lahore odbyliśmy w ekstazie. Trudno mi było uchwycić, co jest takiego genialnego w tym mieście, ale zdecydowanie to było to! Może zadziałał efekt wypuszczenia ze złotej klatki? Po raz pierwszy w Pakistanie mogliśmy w końcu swobodnie się poruszać. Zatrzymywać się w miejscach, które przykuły naszą uwagę. Zmieniać tempo spaceru, kiedy mieliśmy na to ochotę. Korzystać z mapy i samodzielnie wytyczać trasę. Myślę jednak, że było w tym coś znacznie więcej: Nostalgiczne wspomnienia z Kampali. Szerokie, ciepłe ulice, palmy i drzewa, których nazw nie znam, krajobraz mieniący się kolorami błękitu, zieleni i ceglanej czerwieni... mnóstwo motorów i hałas, który nie przytłacza a dodaje mocy. Zachłyśnięcie się architekturą łączącą wpływy brytyjskie z lokalną stylistyką. Widziałam miasta, które odrzuciły swoje kolonialne oblicza - w Melakce serce miasta bije dzisiaj gdzieś indziej, stare pozostałości kolonialnej architektury smutnie niszczeją. W Lahore poczułam, że budynki i ca

Lahore budzi się do życia

Jesteśmy w Lahore. Na drugi dzień po zamachu. Nie wiem, czego oczekiwałam. Miasta pogrążonego w ciszy? Smutku na twarzach ludzi? Rozmów rozpoczynających się od wymiany uwag dot. wybuchu? Paraliżującego strachu wyczuwanego w każdym podmuchu wiatru? Niczego z powyższych nie zanotowałam. Próbuję to zrozumieć i złagodzić dysonans poznawczy. W telewizji widzę dramatyczne obrazy. W gazetach czytam artykuły emocjonalnie opisujące wydarzenia niedzielnego wieczora - pełne oburzenia, kategoryczne, krytyczne. To emfatyczne rozgoryczenie nie ujawnia się na poziomie tego, czym dzielą się ludzie w osobistych rozmowach. Nie ma tematu. A jeśli dopytujemy o sytuację, to słyszę "Lahore? Oh, it's safe!". W mieście powiewają czarne flagi. Domyślam się, że upamiętniają ofiary. Przez kolejne trzy dni w Pakistanie trwa żałoba narodowa. Zamknięte są "atrakcje turystyczne" i niektóre parki. Tłumy na ulicach, korki na jezdni, masy na bazarach nie sprawiają jednak wrażenia kontemplacji st

Wczoraj w Lahore był zamach terrorystyczny

Kompletna zmiana nastroju. W mieście, które od lat uważane jest w Pakistanie za najbezpieczniejsze, wczoraj wieczorem zginęło 70 mam z dziećmi. W niedzielę wielkanocną. Nasz pierwotny plan zakładał przemknięcie Paku, by jak najszybciej znaleźć się w "spokojnym" Pundżabie i znów pudło. Możesz przez parę miesięcy śledzić wiadomości z regionu, by mieć rozeznanie w sytuacji a i tak na taki zwrot akcji się nie przygotujesz. To w Beludżystanie znaleźliśmy spokój, mimo długiej i niespokojnej granicy z Afganistanem, gdzie w górach swoich pozycji bronią/bronili? Talibowie. Teraz granicę przekraczają uchodźcy afgańscy, którzy uciekają przed Talibami lub ludzie, którzy przez Pakistan chcą wyjechać dalej, do Iranu, za pracą. Policjanci z naszej eskorty zgodnie mówili, że teraz jest tu względnie spokojnie. Ślady po kulach na przednich szybach samochodów, którymi jechaliśmy, opowiadały nam inną historię, ale mam nadzieję to rzeczywiście już przeszłość. W każdym razie strażnicy również byli

Wciąż jest inaczej niż nam się wydaje, że będzie

Jesteśmy wciąż (a może już?) w Quettcie. Podróż z Levis (pakistańską strażą graniczną) zajęła nam jednak dwa dni, a nie jeden. W międzyczasie nocowaliśmy w Danbaldin (1000 rupii za pokój 2-osobowy). Pierwsze 300 km przedwczoraj poszło sprawnie, wczoraj jednak było naprawdę ciężko. Zmiany pojazdów co kilkanaście kilometrów. Change, change, change. Kołowrotek w głowie. Na początku podróży z Levies nawet miałam przytomny umysł i robiłam zdjęcia... Czasami podróżowaliśmy obok kierowcy, czasami na pace. Na pace więcej widać. Teoretycznie zdjęcia lepiej wychodzą, ale wiatr zawiewał spaliny w naszą stronę. Prawie żadnych zdjęć więc nie zrobiłam. Bezsilnie patrzyłam na piękne pustynne pustkowia i małe wioski, które mijaliśmy po drodze, z charakterystycznymi pękatymi kominami cegielni i wstrzymywałam oddech, by jak najrzadziej wdychać spaliny diesla i mimo wszystko starałam się zapamiętać widoki, których uwiecznić aparatem nie miałam siły. Przez parę minut to się sprawdza - ale wstrzymywanie od

Nuda

Tego się nie spodziewaliśmy. Plan na to, jak dostać się do Lahore, okazał się niemożliwy do wykonania. Coś musiało się zmienić w sytuacji w Beludżystanie i obecnie turyści nie mogą podróżować autobusami z Taftanu (na granicy) do Quetty (położonej 600 km dalej). A właśnie w ten sposób chcieliśmy się dostać do początkowej stacji Quetta Ekpress - pociągu, który w 24 godziny zawiezie nas do samego Lahore. Po sprawnym przekroczeniu granicy Mir Javeh - Taftan zostaliśmy zaprowadzeni do kolejnego budynku, gdzie znów pokazywaliśmy paszporty, gdzie znów spisywano nasze dane i gdzie okazało się, że mamy w tym miejscu poczekać do kolejnego ranka. Kolejnego ranka. A była 12 popołudniu. Na początku potraktowaliśmy to jako żart - jako to? Autobus odjeżdża za trzy godziny, tutaj niedaleko, z placu głównego w Taftanie i my tam nie możemy po prostu pójść? Miejsce, które niespodziewanie stało się dla nas guesthousem. To tutaj po raz pierwszy skosztowaliśmy pysznego pakistańskiego żarcia :) Wiedzieliśmy,

Toczące się kamienie z górki

Przyjechaliśmy do Zahedanu, uf. Nie było to dla nas oczywiste, jak się tu dostaniemy i gdzie się zatrzymamy. Rano (jeszcze w Bam) w żołądku czułam lekki stres. Teraz, gdy już siedzimy w małym pokoiku małego hoteliku w centrum Zahedanu, z dobrym nastrojem wyczekuję jutra, kiedy wjedziemy do Pakistanu. W Bamie próbowaliśmy ustalić, w jakim hotelu możemy się zatrzymać kolejnego dnia (czyli dzisiaj). Informacje z przewodnika były dość skąpe - trzy hotele: z czego jeden super drogi (ponad 70$ za pokój dla dwóch osób), a przy pozostałych adnotacja, że autorom LP i innym podróżnikom nie udało się znaleźć tam miejsca. Kiedyś obcokrajowcom w tanich hotelach pokoi nie wynajmowano - teraz na szczęście jest inaczej. Cieszymy się więc z najtańszego noclegu w hotelu podczas naszej podróży i przymykamy oko (czy raczej nos) na stęchły zapaszek z kibelka, którym przesiąknięty jest pokój. Mamy jednak mięciutkie, czyste koce, wiec koniec końców jest tutaj przyjemnie. Hotel nazywa się Bahar. Taki widok z

Zaraz nas tu nie będzie

Yazd to był ostatni dłuższy przystanek przed kolejnym etapem drogi w kierunku Indii. Za parę dni wjeżdżamy do Pakistanu. Przed nami jeszcze trzy miejscowości Kerman - Bam - Zahedan. Powoli więc żegnamy się z Iranem. Było nam tu świetnie. Próbujemy ustalić, które miejsce najbardziej nam się podobało, ale tak trudno porównywać ze sobą tak różne miasta. Tym bardziej, że przemknęliśmy przez Iran jak burza (taka, która trwa ponad 3 tygodnie ;)) i bardziej dysponujemy naszymi urywkowymi, jednostronnymi wrażeniami niż pogłębioną, trójwymiarową refleksją. Poza tym Iran poznawaliśmy przez pryzmat ludzi, z którymi spędzaliśmy czas. Więc bardziej zapamiętamy "spotkania" niż "miejsca". Top 10 nie będzie. Plan na najbliższe dni: Od Yazdu do Bamu jedziemy stopem, potem autobus do Zahedanu a potem coś czym dojedziemy do granicy między Mir Javeh (Iran) a Taftanem (Pakistan). Im dalej przed siebie, tym mniej mamy sprawdzonych informacji. Zaczynają się bardziej "mity" i  &q

W jeden dzień dookoła Yazdu

Po noworocznym świętowaniu o poranku od razu wybraliśmy się na wcześniej umówiony całodniowy wypad poza miasto. W planie mieliśmy zwiedzić stare, gliniane, opuszczone miasteczko, świątynię zoroastriańską oraz parę budynków specyficznych dla architektury Iranu (wieże milczenia, wieże gołębie i budynko-zamrażarkę). Bardzo intensywny dzień. Podróżowaliśmy z parą Norwegów i kierowcą, który bardzo się wczuł i był dla nas również przewodnikiem - nie oczekiwaliśmy tego od niego, ale jego porady okazały się pomoce. Poszczególne punkty wycieczki przedzielone były długimi odcinkami jazdy przez skalistą pustynię. Być może to najfajniejszy element tego dnia. Totalne pustkowia. Góra za górą za górą za górą - układają się w wielowarstwowy krajobraz. Gdy tak sunęliśmy gładką drogą wyobrażałam sobie, jak cudownie byłoby przez tę okolicę jechać rowerem. Mhmmm - kolejny punkt na mojej "bucket list". Karanagh to glinina wioska, która jakieś 50 lat temu zdecydowała przenieść się o kilkaset metró

Yazdaaa!

Oh! Co za miejsce! Pewnie nie do zniesienia latem. My jednak jesteśmy tam dokładnie na przełomie zimy i wiosny. Niechcący strzał w dziesiątkę. Gdy pytaliśmy parę Polaków poznanych na trasie naszej podróży w innym mieście o to, co powinniśmy zrobić z Yazdzie, usłyszeliśmy: wchodźcie na dachy. Tak też robiliśmy. To miłe, że jest tak wiele hoteli, które przy drzwiach wejściowych reklamują swoje dachy. The most beautiful rooftop view! Można po prostu wejść na dach, pooglądać i sobie wyjść. Próbowaliśmy również zgubić się w labiryncie uliczek - co również zostało nam polecone przez inne osoby, jako frajda, której nie możemy przegapić. Stety-niestety Adam w telefonie ma naprawdę poręczny GPS i aplikację maps.me, która pozwala na dostęp do szczegółowych map  okolicy bez konieczności dostępu do internetu. Spacerowaliśmy więc uliczkami, ale nie mogę uznać tego za zgubienie się. I tak było miło i nie, nie jesteśmy control freak'ami ;) Ha - i jak już już zaznaczyłam na tym blogu wcześniej Yaz

Sport bez punktów

Dzisiaj był dzień siły - oglądaliśmy zawodników ćwiczących tradycyjny sport irański: zurkhane . Poszliśmy tam bez przygotowania, bez sprawdzania z wyprzedzeniem, o co w tym wszystkim chodzi. Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, że to nie będzie widowisko walki bezpośredniej. To ćwiczenie siły, wytrzymałości, równowagi, szacunku i bycia we wspólnocie. Przed rozpoczęciem części oficjalnej jest rozgrzewka, część zawodników rozciąga się na boku, część podnosi ciężary, jeden człowiek uparcie biega po arenie w kółko i rozgrzewa się przez 20 minut w truchcie. Dookoła stoją rekwizyty. Początkowo nie mamy pojęcia jak się z nich korzysta. Dopiero w trakcie treningu okazuje się, że "drewniane drzwi" robią za sztangi, "pałki bejsbolowe" grubości uda to ciężarki, którymi wywija się w powietrzu a łańcuchy z blaszkami takimi jak w tamburynie (tylko parę razy większymi) to spektakularne metalowe rzeczy, którymi trzęsie się nad głową. Treningowi towarzyszy przejmująca muzyka - śpie

Nowy Rok, couchsurfing i Persepolis

Mamy nosa do wybierania momentów w trakcie roku, które utrudniają nam podróż. Tak było dwa lata temu w Indonezji, pod koniec Ramadanu. Tak jest i teraz w Iranie, gdy kraj ogarnia mania podróżowania w związku z Nowym Rokiem. No Ruz obchodzony jest w trakcie przesilenia wiosennego. To naturalny początek nowego roku. Zaczęłam się zastanawiać, co zaczyna się 1 stycznia? W tym okresie musimy z wyprzedzeniem kupować bilety na nocne autobusy. Mamy też trudność ze znalezieniem hostów przez Couchsurfing. Wszyscy zajęci, w podróży, odwiedzają rodzinę, nie znajdą dla nas czasu. Ostatni tydzień pobytu w Iranie spędzamy więc nocując w hotelach. Z jednej strony jest trudniej - więc odradzamy, z drugiej strony mamy okazję oglądać przygotowania do tego święta - więc polecamy. Kupienie złotej rybki w okresie przednoworocznym w Iranie to bułka z masłem. Akwaria - mniejsze i większe - spotykamy w każdym mieście, na każdej ulicy handlowej. Wizyta w Persepolis w tym momencie roku też znaczy (dla mnie) więc

Udajemy, że nie mamy przewodnika

Po doświadczeniu z Esfahanu staramy się nie zaglądać do przewodnika. Korzystamy z mapy i GPS-a, wyszukujemy informacje w internecie, ale nie mamy w głowie Shirazu poukładanego od A do Z na dwóch stronach. Trochę się oszukujemy, gdy "idziemy na spacer w nieznane" i "odkrywamy" takie genialne miejsce jak relikwia i grobowiec Shah-e-Cheragh. Ogromny dziedziniec okalany pięknymi fasadami, tonący w wyjątkowym wieczornym oświetleniu. Wnętrze wyłożone lustrzaną mozaiką - spotykaną tylko w Iranie. Czuję się, jakbym dowiadywała się nieznanych nikomu tajemnic - a to tylko dlatego, że nie mam w głowie słów, jakimi opisano to miejsce w przewodniku, który "opuszczoną planetę" zaludnił setkami turystów poszukujących łatwej drogi do odkrycia skarbów. Jeśli mamy jakiś styl podróżowania, to jednym z jego wyznaczników jest znajdowanie wszelkich możliwych parków i spędzanie w nich czasu na czytaniu książek (o Iranie, o Rosharze ;)) i przyglądaniu się zachodzącym w tych przes

Co jemy w Iranie?

Korzystamy z cudownego podręcznego słowniczka, którzy przygotowała dla nas Ela. Są tu takie przydatne zwroty jak np. "Czy macie wegetariańskie jedzenie" albo "Nie jem mięsa". Najczęściej, gdy to wymawiamy/pokazujemy, to od razu obsługa zaczyna machać głową - Nie, nie mamy wege. Na wszelki wypadek dopytujemy się - A falafle? A smażony bakłażan (kashke bademjan)? A omlety (kookoo)? A ash (zupa z kluskami lub kaszą - wege). I wtedy często w odpowiedzi słyszymy - A! No tak - to mamy :) Czasami bierzemy menu do ręki i jedna potrawa po drugiej sprawdzamy - Czy to ma mięso? A to? A to? Czasami działa - w ten sposób odkryliśmy inne wcielenie - wędzone - bakłażana: mirza ghashemi . Mniam! Zdjęcie z bloga: http://www.mypersiankitchen.com/mirza-ghassemi-a-persian-eggplant-tomato-and-egg-dish/ gdzie znajdziesz też przepis krok po kroku Innym razem, stosując dokładnie tę samą metodę, zaliczyliśmy też wpadkę. Ale kto by pomyślał... Zamówiliśmy na spółkę "yoghurt stew" -

Co jedliśmy w Turcji?

Mniam. W Turcji jedliśmy same smaczne rzeczy. Pierwsze dni może troszkę były zardzewiałe, ale odkąd zrozumieliśmy, że najlepszego wegetariańskiego jedzenia mamy szukać w ulicznych stołówkach a nie "polecanych restauracjach z tradycyjną kuchnią", to dopiero się zaczęło. Pycha cieciorka w pomidorach, leczo z pieczarkami i papryką, fasolka też chyba w pomidorach, zupy jogurtowe, z soczewicą. No i cig kofte [czyt. czii kufte]. Google translator tłumaczy to jako "surowe mięso" - ale to jest cud-wegański roll. Jednego dnia w Sivas (w którym nie miało na nas czekać nic ciekawego) poprosiłam pana sprzedającego cig kofte o zdradzenie przepisu. Sekret tkwi w paście pomidorowej, którą przyrządza się na bazie ugotowanej kaszy bulgur i sosu z granata. Po paru godzinach międlenia z różnymi przyprawami robi się z tego plastyczna masa. Przy zamówieniu rolla rozsmarowuje się tę masę na placku ala tortilla, układa surowe warzywa (ogórek, kapusta, pomidor) i kiszone (np. ogórki) - i