Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to
Ostatni dzień pod hasłem jedzenia - którego najpierw nie było, a potem było go aż nadto. Startujemy znad Zalewu bez śniadania, licząc że w pierwszej większej miejscowości coś znajdziemy. Oops - niedziela, przed południem. Pedałujemy dalej licząc, że w Tomaszowie Mazowieckim będzie na dworcu jakaś Biedra lub fryteczki. Oops - tylko sklepik z lodami. Pierwszy ciepły posiłek jemy więc dopiero w Łodzi, na Piotrkowskiej, w przybytku smakowitości, w świetnej restauracji z kuchnią roślinną - Zjadliwości . Dal z kalafiorem. Sałatka z kwiatami jadalnymi, edamame i szparagami. Sernik w wersji wegańskiej z ziaren słonecznika. Kawa. Jest dobrze. Jest bardzo dobrze. Kończymy wyjazd po królewsku - wracamy do Wawy "Sprinterem" - który w godzinę (!) dowozi nas i nasze rumaki na Warszawę Główną. Z perełek, które tego dnia odwiedziliśmy, warto zapamiętać Niebieskie Źródła w Tomaszowie. Podwodne źródełko, które wygląda jak błotniste wulkany, wybuchające turkusowym piaskiem. Miejsce, w który