Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2013

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

Co zrobimy z tą kasą?

Pod koniec tego intensywnego dnia w Lemansatong pojechaliśmy z Mary (która już zdążyła wrócić z paroma rybami) na spotkanie z kobietami z okolicznej wioski. Tu FFI prowadzi kolejny projekt - ten nie jest już skupiony wokół lasu społecznościowego (ludzie tutaj mogą co prawda z niego korzystać, ale jednak dużo bardziej przemawiają do nich plantacje palmy olejowej, gdzie mogą sobie dorobić szybką kaskę... mimo że to mało perspektywiczne zajęcie). Spotkanie jest po to, by ustalić, co wioska zamierza zrobić z pieniędzmi, które jedna brytyjska firma internetowa, chce przekazać na cele rozwojowe. Ogródki organiczne? Chodowla zwierząt? Patrolowanie lasu? Nie jestem pewna, czy wszyscy wiedzą skąd ta kasa się bierze - że jest to próba wykupienia pozwoleń na większe emisje co2 na globalnym rynku emisji. Fascynujące jest obserwować, jak to spotkanie przebiega. Wprowadzenie - Mary siedzi z boku, mówią ludzie FFI pochodzący z Lemansatong. Dyskusja - kilka rozmów toczących się jednocześnie, pytania z

Prekambr jest w nas

Prowadzenie wywiadów w języku, którego się zupełnie nie zna to doświadczenie wyjątkowe. Polecam. Wpisujesz pytania w google translatora. Wychodzą ci nieznajome zbitki liter. Dajesz je do sczytania osobie, która ogarnia tutejszy język, ale też ogarnia choć w części angielski. Poprawiacie błędy. Siadasz przed osobą, z którą chcesz przeprowadzić wywiad, np. szefem wioski. Masz chwilę zawachania. Odczytujesz kolejne litery... i dzieje się cud. Osoba odpowiada. Czytasz kolejne zdanie i znów słyszysz odpowiedź. Nie rozumiesz dokładnie, ale rozumiesz COŚ. Gdzieś energia tego, co ta druga osoba mówi, przepływa pomiędzy wami. Może znaczenie rodzi się na lini intensywnego spojrzenia? Może kryje się gdzieś w gestach dłoni? Pokazują one, jak dba się o las, pokazują, co można czerpać z lasu, pokazują, jakie znaczenie ma las dla osoby, która o nim opowiada. I czujesz to już w sobie - woda, woda, woda, czyste powietrze, ochrona przed upałami, przed wichurą. Las nas ochroni. I przedewszystkim: las jes

Wyobrażenia spotykają rzeczywistość

A jednak zaskoczyło mnie Lemansatong. słysząc o wiosce w lesie myślałam... o wiosce :) ...w lesie :) Dzięki wizycie w tym miejscu moje rozumienie wioski z lesie rozszerzyło się. Droga prowadziła przez wykarczowane tereny, świeżo wypalone pod uprawę palmy olejowej dla jednego z indyjskich megakoncernów. W oddali majaczyły ostre wzniesienia pokryte lasem, wyobrażałam sobie, że właśnie tam jedziemy. I tak - wyobrażając sobie to miejsce - zasnęłam. Obudził mnie brak wstrząsów i podskakiwania na nierównej drodze. Płynnie ze świata warczącego silnika samochodu, którym przyjechaliśmy, wpadliśmy w świat ryczących silników ciężarówek. Oto Lemansatong. Wioska na  terenie częściowo przekształconego lasu, z otwartą przestrzenią na granicy której wyrasta LAS. Wioska, przez którą z częstotliwością raz na parę minut przejeżdża ciężarówka. Wioska, w której mieszkańcy poruszają się na motorach. Wypełniona warkotem i głośną muzyką z jednego z gospodarstw - raz hardrockiem, raz bujającym popem. Co nas tu

Las to więcej niż drzewa

Siedzimy przed hotelem. Czekamy na osobę, której imienia nie zapamiętałam. Pracuje jako wolontariusz w Fauna Flora International - Indonesia. Zaoferował, że jeśli zapłacimy za samochód i benzynę, to podwiezie nas do wioski, z którą współpracują jako FFI. W wiosce tej ludzie uzyskali prawo do tego, by las, który ich otacza, stał się tzw. "community forest" (lasem społecznościowym). Oznacza to, że nie zostanie wycięty (np. na potrzeby przemysłu rolniczego lub kopalnianego). Oznacza to również że oni sami nie mogą wycinać tych drzew. Mogą jednak korzystać ze wszelkich innych jego zasobów - wody, roślin leczniczych, owoców lasu. Mogą tam tworzyć eko-turystyczne lodże. Mogą rozkręcać małe biznesy we współpracy z lasem. To rozwiązanie jest być może jedyną szansą na to, by na Borneo ostały się lasy, do których ludzie będą mieli swobodny dostęp. Obecnie wszystkie tereny, które nie są parkami narodowymi, stopniowo zamieniają się w plantacje palmy olejowej. Jedziemy tam, by zobaczyć z

Płyniemy z prądem

Mieliśmy o 7 rano jechać do Sukadany. Nie pojechaliśmy, bo o 20 poprzedniego dnia sprawdziliśmy maile. Okazało się, że dostaliśmy kontakty do dwóch organizacji, które mają swoje biura w Ketapangu. Spotkaliśmy się z pracownikami fundacji Palung i Fauna Flora International. W czasie drugiego spotkania okazało się, że jest możliwość odwiedzenia społeczności, która zarządza własnym lasem. Stwierdziliśmy, że to nasza szansa, żeby zobaczyć to, o czym do tej pory słuchaliśmy i pogadać z ludźmi korzystającymi z lasu. Jedziemy trochę w głąb wyspy, tam gdzie nie ma zasięgu. Znów wyjazd do Sukadany przesunął się o jeden dzień. Płyniemy. a.

Jak wyglądałaby ta okolica gdyby nie ramadan?

Tego się nie dowiemy. Będziemy mogli to sobie tylko wyobrażać - nie będzie nas tu już, gdy Ramadan się skończy. Czy na tych pustych straganach pojawią się świeże potrawy? Ile osób będzie jadło na mieście? Czy tyle samo będzie wyprzedaży i sklepów z ubraniami po promocyjnych cenach? Jak będzie wyglądać ta szkoła, w której cieniu się skryliśmy, szukając spokojnego i cichego miejsca na śniadanie w południe? Czy wieczorami tak samo tętniące życiem będzie to miasto jak teraz? Kiedy zostanie uruchomiona ta karuzela? W trakcie pierwszego spotkania z Ketapang karuzela sprawiała wrażenie opuszczonej, od dawna niewykorzystywanej... potem pojawiło się skojarzenie, że to może atrakcja w stylu "Promise land" - ustawiona przez ludzi z nowootwieranej tutaj w okolicy elektrowni węglowej. Teraz jesteśmy prawie przekonani, że ożyje wraz z Idul Fitri, ale nie możemy być tego pewni. Nie będzie nas tu już. Czy takie pojazdy będą jeździć ulicami Sukadany, gdy ramadan się skończy? z.

Mniam mniam

Dzisiaj odkryłam dla siebie parę nowych przekąsek. Mus z mąki ryżowej z mlekiem kokosowym w pojemniczkach-łódeczkach z liści bananowca oraz wściekle zielone żelkowate kuleczki otoczone w wiórkach kokosowych z nadzieniem z orzeszków ziemnych. Cieszę się z tego, bo do tej pory tutejsza kuchnia mnie nie powaliła, mimo iż mieliśmy parę fajnych (czasami wręcz cudownych) posiłków - w większości nie były to jednak rzeczy, którymi mogłabym się zajadać w nieskończoność. Łódeczki z musem ryżowym są taką rzeczą - hurra :) W drodze na Kalimantan wygrzebałam gdzieś z otchłani sieci bloga opisującego Ketapang. Ważne żródło informacji o tyle, że w żadnym z naszych przewodników o tym miejscu nie było nic ponad to, że jest tu lotnisko oraz, że można się stąd dostać do Sukadany autobusem. Dzięki blogowi wiemy jednak, że "wbrew pozorom jest to miasto przyjazne wegetarianom, ze względu na dużą społeczność o chińskich korzeniach" oraz że w mieście tym można znaleźć wiele punktów ze świeżo wyciska

Dzień drogi do Ketapang

Taksówka o 2 w nocy, autobus na lotnisko w Jakarcie o 2:30, od piątej już w Jakarcie, wylot mamy o 11, a ja mam zejście. Najpewniej leki na malarię wywołały przewrót ustroju. Zuza za to ma zapalenie dziąsła. Jak przez mgłę przeleciał dzień - spanie, samolot, spanie, znów samolot, ogarnianie hotelu i spanie. Borneo obydwoje przywitaliśmy w półśnie. Niska zieleń, beżowe paski ziemi i zielone kropki plantacji, brunatne rzeki, dymy wypalania, czarne ślady po wypaleniu. Samej dżungli zostało bardzo niewiele. Przewrót ustroju. a.

Tak bardzo chcemy internetu...

...że aż jesteśmy w stanie kupić słodycze w hotelu, by otrzymać hasło do wifi :)

Borneo wita

Borneo przywitało nas swoją energią jeszcze za nim tam wylądowaliśmy. Jeszcze jesteśmy w Dżakarcie (znowu), ale już teraz płoniemy, tak samo jak płoną lasy tropikalne. Ja płonę gorączką i zapaleniem dziąsła, Adam zionie niczym smok wawelski wypluwając z siebie siarkę… tylko nie wiemy, czy to po jedzeniu, czy po prostu po malarone. A ból i złe samopoczucie przykrywa kołderką piękne doświadczenia poprzednich dwóch dni. eh, trudno, the show must go on. Miałabym ochotę na chwilę się zatrzymać i poleżeć na plaży, nie wiem, czy spotkamy takie miejsca, tam gdzie jedziemy. Póki co wyglądamy pośród innych turystów na lekko nieprzygotowanych – bez butów trekkingowych, bez koszul odpornych na ukąszenia komarów. trzymajcie kciuki. z.

Rowerowy dzień w Bandung

Rowery poruszają się po lewej stronie, najbliżej pobocza. Tam droga ma sporo wyrw. Z  prawej jadą skutery z jedną, dwoma, trzema osobami lub bagażami, a dalej samochody. Czasem ktoś po lewej jedzie skuterem pod prąd. Jeśli chcesz skręcić w prawo szukasz miejsca między skuterami, dajesz znak ręką i przejeżdżasz najbliżej prawej krawędzi jezdni. Obok ciebie, już z lewej, jadą samochody. Na światłach wszyscy zbijają się w spalinową masę. Skutery ustawiają się z przodu. Pojadą jako pierwsze. W Bandung jest 7000 cyklistów, którzy są w różnych organizacjach rowerowych. Jest też masa krytyczna w ostatni piątek miesiąca. Dzięki działaniom ruchu udało się przekonać lokalne władze do wyznaczenia ścieżek rowerowych. Trwa kampania bike to work. Ludzie w większych grupach jeżdżą rowerami w góry, gdzie spędzają noc pod namiotami. Mieliśmy okazję brać udział w pikniku rowerowym, na którym było szkolenie dla ludzi z masy krytycznej, wyprzedaż i ramadanowe śniadanie o 17.52, podane po całym dniu poszcz

Design ze szczyptą Islamu

Bandung. Miejsce, w którym nic nie ma?

Czasem tak jest. Po prostu nie wiesz, po co gdzieś jedziesz. Ktoś powiedział, że warto. No to jedziesz, ale w drodze tracisz sens tej podróży. No i tak było z nami. Rully mówił o grupach rowerowych w mieście i o tym, że Syaiful, jego znajomy będzie miał dla nas rowery. Zapomnieliśmy o tym i pytania o sens pozostały. Umówiliśmy się z Syaifulem na spotkanie. Ustaliliśmy też, że będziemy nocować w domu jego rodziców. Dom był pełnen skarbów - zbiorów z Indonezji i kilku innych krajów , ale też ludzi otwartych na innych. Bandug okazał się miastem, do którego ludzie z Jakarty przyjeżdżają na weekend wypocząć i zjeść. To tu są najlepsze restauracje. Nie były nam potrzebne, bo zostaliśmy na kolacji u rodziców Syaifula. Czasem warto pojechać do miejsc, w których nic nie ma. I się po prostu zdziwić. Zadziwił i zafascynował nas dom rodzinny Saiyfula. To zdjęcie to tylko migwka z wieczoru, którego czułam się jakby w magicznym świecie. Ale to historia zasługująca na osobną opowieść (z.) a.

Coraz głębiej

Dworzec kolejowy w Bogor. Upał, siedzimy w cieniu, ludzie na nas patrzą, z daleka robią zdjęcia. Para z Iranu podchodzi się przywitać. Czekamy na Rullego, który ma po nas przyjechać. Dostajemy smsa. Przechodzimy w miejsce bliżej ulicy, gdzie co chwilę małe busiki zatrzymują się, a kierowcy zapraszają nas do środka. Friend will come, hello, don’t want – mówimy często, chociaż częściej się po prostu uśmiechamy i machamy ludziom. Pot leje się po karku. Rully jest blisko, tylko utknął w korku. Przed wyjazdem jedyny kontakt w Indonezji miałem do niego. Umówiliśmy się na spotkanie w Jakarcie, ale przez to, że jego biuro było niedostępne przez kilka dni, pracował z domu w Bogor. Pojechaliśmy tam pociągiem. Rully pomógł nam znaleźć miejsce do spania. Zaprowadził nas do dwóch organizacji – RARE (dzięki osobom tam pracującym mieliśmy kontakty do kolejnych organizacji) i The Borneo Orangutan Survival Foundation. Dzięki tym wizytom cel naszej wyprawy zaczął się ukonkretniać. Chcieliśmy wiedzieć, i

Boli

...ale lokalna medycyna zna rozwiązania na opuchnięte dziąsła :) nie wnikam dokładnie, jaka to roślina, wiem że mam ją zagotować i przepłukać sobie wywarem buzię. Wywar będzie bardzo słony (sól skryła się w torebeczce po herbacie)

Pewne rzeczy cieszą tak jak nigdy wcześniej

Trudna ta Dżakarta dla mnie. Miasto przepełnione motorami i samochodami – nie widzę ludzi, widzę pojazdy. Nie czuję klimatu, czuję spaliny. Szukam miejsc, które mnie zafascynują – znajduję miejsca, o które ktoś kiedyś dbał, a teraz już nie. Może jeszcze dotrzemy do takich wyjątkowych zakątków Dżakarty – póki co Kota (stare miasto, dzielnica portowa). Wysiadamy z TransJakarty (system autobusowy opracowany tak jakby był metrem = łatwo się w nim zorientować) i kierujemy się na północ do portu. Mijamy budynki, których okres świetności już bardzo dawno minął. Czuję się jakbym chodziła po składzie, do którego trafiają nieudane prezenty, niedopasowane do tali sukienki, piękne okulary w których osobie obdarowanej jest nie do twarzy, chybione pomysły na niespodzianki, sprzęt techniczny bez instrukcji obsługi lub części zamiennych. Rzeczy te, potencjalnie piękne, nie są użyteczne, przykrywa je warstwa kurzu, powoli niszczeją. Dachy się zapadają – nie są restaurowane, bo do nikogo nie należą – me

Po co tutaj przyjechałem?

Idę za opowieścią Willego Smitsa, który na TEDx opowiadał o działaniach społeczności lokalnych na Borneo. Te społeczności organizują się, żeby odbudowywać i utrzymywać las równikowy. Wzruszenie, inspiracja i ciekawość całego procesu doprowadziły mnie tutaj. Ale to nie wszystko. Zuza śniła o Borneo. Z tego snu powstał pomysł wyjazdu i odwiedzenia tej wyspy i jej mieszkańców. Powstał pomysł kampanii, która ma pokazać ludzi z globalnego Południa mówiących o doświadczanych przez nich zmianach klimatu i działaniach, które mają je powstrzymać. Moglibyśmy to zaprezentować w Warszawie w listopadzie, kiedy będzie konferencja klimatyczna ONZ i Power Shift. Po moim wyjeździe do Indii, po wyjeździe Zuzy do Ugandy, nie chciałem się rozstawać na 6 tygodni. Ważne jest dla mnie to, że jedziemy razem. No i robimy tutaj projekt. Interesuje mnie, co ludzie myślą o świecie, którego doświadczają. Jakie mają wartości, jak żyją, jakie są ich relacje rodzinno-przyjacielskie, gdzie pracują, jak udaje im się ży

Pierwsza rozmowa

Włócząc się o poranuku siadamy pod drzewem w wilowej dzielnicy. Już parę sekund później odnajduje nas pan o krótkim aczkolwiek trudnym dla mnie do uchwycenia imieniu. Rozpoczynamy rozmowę, jak długo jesteśmy w Jakarcie, trzy dni? ile mamy braci i sióstr? Gdzie dalej podróżujemy? Czy jesteśmy rodziną?Czy jesteśmy małżeństwem? Skąd jesteśmy? A gdzie to jest? A czy jest tam zimno? i już po chwili widzimy to co nas łączy - jego żona, doktor dentystka, była niedawno w Pradze, a to jest blisko miejsca, gdzie mieszkamy. My jedziemy na Borneo, a on pracował tam, w Balipakpanie, przez 14 lat - tam zresztą poznał swoją żonę. Nie mam brata ani siostry, tak jak i on ma tylko jedno dziecko. Moglibyśmy rozmawiać dłużej, gdyby tylko język nie stawiał nam tyle przeszkód po drodze. Z uśmiechem się pożegnaliśmy. Pan wskazał nam drogę do autobusu, którym możemy dojechać do Koty - starego miasta i dzielnicy portowej. Tam też się teraz udajemy. z.

Kampala albo Kerala

Pierwsze chwile w Indonezji. Szoku nie ma :) Ulice Dżakarty przypominają mi Kampalę, Adamowi Keralę. Ale to dopiero jedna jazda autobusem z lotniska do centrum i jedno szwędanie się po mieście w poszukiwaniu noclegu. Prawdziwe dopiero nadejdzie :) Póki co skłonna jestem stwierdzić, że jest coś takiego jak "typowa stolica": szerokie ulice, motocykliści, wysokie krawężniki, mało przejść dla pieszych, wysokie biurowce, centra handlowe. Czekam na jutro, kiedy moje rozumienie Dżakarty się pogłębi. Poszukiwanie noclegu zakończyło się sukcesem :) Nawet pomimo tego, że teraz "high season". Spacerując po Jalan Jaksa z ulicy zgarnął nas chłopak i zaprowadził do miejsca, które okazało się dwa razy tańsze niż to które godzinę wcześniej zarezerwowaliśmy telefonicznie. Nie ma tu co prawda okien, ale zostajemy dzień dłużej :) Czysto, klimatyzacja, ładny patchwork na łóżku, dwa obrazy, jeden to widoczek indonezyjskiej dżungli drugi to coś stylu Paryża i Sekwany, groszkowo zielone ś

Pierwszy kontakt

Droga do Jakarty minęła zaskakująco szybko. Najpierw lot 5h (czas się rozpłynął), potem przerwa w Dubaiu 6h (jedzenie, rozmowy, podsumowanie warsztatów z poprzedniego tygodnia), na koniec lot 8h (głównie sen, trochę czasu na czytanie przewodnika). W Jakarcie wyszliśmy z lotniska koło 17 już po przejściu przez wydawanie i kupowanie oficjalnych papierów. Było gorąco i wilgotno. Wraca do mnie myśl, że jest jak w Kerali, na południu Indii. Za to w Dubaiu, kiedy wysiedliśmy koło 22, było powyżej 35 stopni i nic uczucia pływania w gorącej zupie nie łagodziło. Na lotnisku w Jakarcie kupiliśmy kartę SIM, złapaliśmy publiczny autobus do centrum miasta i zaczęliśmy wydzwaniać do hosteli. Jest szczyt sezonu. Większość miejsc była zajęta. Na szczęście w jednym hostelu udało się zarezerwować pokój 290 000 Rp (ok 3 000 Rp to 1 PLN). Mając już jakąś pewność szukaliśmy dalej, na miejscu. Musieliśmy się szybko  odnaleźć w mieście, bo zrobiło się ciemno. Punktem odniesienia była wielka latarnia, symbol

Jak wygrana w lotto

Uczucie, że dzieje się coś mniej prawdopodonego niż wytypowanie szóstki w totolotku i gdy dzieje się to na samym początku podróży, wróży, że będzie to podróz wielka. Takie uczucie mieliśmy dziś w samolocie. Nie tylko my rozpoczynamy 6 tygodniowe życie w drodze - Basia i Sylwia również. Od dawna widzieliśmy, że wybieramy tę samę datę wylotu i że my jedziemy do Indonezji a dziewczyny na Sri Lankę. Wiedzieliśmy też, że do Dubaju polecimy tym samym samolotem. Nikt z nas jednak nie przypuszczał, że zupełnie niezależnie wybierzemy miejca obok siebie. W samolocie z trzema kolumnami krzeseł i kilkudziesięcioma rzędami nagle znaleźliśmy się tuż obok. 22E, 22F, 22G, 22H. Magia, a 22 to cyfra miłości :)

Lecisz z nami?

Jeszcze w Warszawie, a już w podróży. Dzisiejsze spotkania z ludźmi zdecydowanie wskazują na to, że tryb podróży już jest włączony. Pani aptekarka doradzając jakie leki powinnam kupić opowiadała jednocześnie o swoich licznych podróżach do Singapuru. Pan sąsiad widząc, jak pompuję rower przed blokiem podchodzi, przedstawia się i rozpoczyna rozmowę o wyprawach rowerowych. I o tym, że szuka składu na najbliższą wyprawę do Maroka. Oczy mi się zaświeciły. Powiedziałam, że jeśli do Maroka to tylko w grudniu-styczniu-lutym. Może zrozumiał to jako - Tak, jadę. Choć nie taka była pierwsza moja intencja. Ale to tryb podróży. Takie rzeczy się zdarzają i napędzają koło zamachowe kolejnych niespotykanych wydarzeń. Kupno soczku, który pyta się mnie w języku spod kapsla: "Lecisz z nami?", również. arivederczi i ahoj przygodo :) za 12 godzin wylot :) z.