Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2012

Biebrzański Park Narodowy - po raz drugi

Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to

podróż bez przewodnika. po prostu

zaiste rozpoczęłam podróż bez przewodnika. przewodnik zostawiłam na biurku. nie-celowo, ale jest to niezły nomen-omen. a więc lecę do ugandy. dosłownie - teraz lecę do ugandy - po prostu licząc na siebie a nie na to co w książce. oczywiście jest to stan chwilowy - i lecenie i nie posiadanie rzadnego spisu adresów które wytyczać będą trasę mojej podróży, ale to czas pokaże jak szybko uda mi się rozwiać mglę spowijającą trasę mojej wędrówki i po prostu kupić lonley planet - przewodnik po miejscach pełnych ludzi. to co cenię w tej książce to wypis przy każdym regionie ciekawych do odwiedzenia community centers. punkt zaczepienia - nie dojścia, lecz wyjścia. przyglądam się moim emocjom. są rozchwiane. ale gdy badam skąd wieje ten wiatr niepewności, z zaskoczeniem odkrywam, że brak jakiegokolwiek adresu jako punktu zaczepienia - i w entebbe i w kampali - nie jest przyczyną. bardziej rezonują we mnie rozmowy, które gdzieś zostawiłam za sobą, schodząc z roweru, wsiadając do pociągu, wsiadając

w trybie podróży

od jakiegoś tygodnia czuję, że lewituję, że trochę mniej jest mnie tutaj a troszkę więcej tam. to już było. ale ciekawie patrzyć na okolicę teoretycznie znaną mi na wylot już będąc w tym trybie podróży i dostrzegać nowe elementy okolicy i prowadzić rozmowy z nieznajomymi, takie, które dzieją się tylko "w drodze", nigdy "na miejscu". np. z panem, który pracuje w zielonogórskiej palmiarni. wybraliśmy się tam, bo ładny widok z góry, bo palmy, bo winogrona, bo krokodyle, bo namiastka tropików w polskiej strefie klimatycznej. wybraliśmy się w tam w poniedziałek. lecz poniedziałek to dzień pielęgnacji roślin i wrota palmowego gaju na jednym ze wzgórz zielonej góry były przed nami zamknięte. a dokładniej rzecz opisując - uchylone. a wyglądał zza nich Pan Odźwierny, Pan Stróż, Pan Dbający o Emocje*, Pan, Który zauroczy Cię Swoim stylem wypowiedzi i płynnością w konstruowaniu złożonych i barwnych zdań, Pan o Barokowej Intonacji, Pan, Który nie mówi lecz Deklamuje. Pan, Który

ostry surreal

kury, które lubią wafelki i odważnie sięgają po to, co lubią jak to jest wyruszać w kolejną podróż będąc już myślami w innej? dokładnie tak, jak to było w ten weekend. wspomnienie z niedzieli: tworzę/uzupełniam/odświeżam listę rzeczy, które jeszcze chcę zrobić przed wyjazdem, a wśród nich "wydrukuj luganda phrasebook", "kup tabletki do odkażania wody" listę chowam do kieszeni i wychodzę na spotkanie z byłym sołtysem broniowa i jego partnerką. po chwili częstują nas jabłkami i sokowirówką. są superprzekonani, że to jest dokładnie coś dla takiej osoby jak ja - "ekologiczki". no więc kontrast światów. a jednocześnie czuję, że może w tym doświadczeniu wizyt w broniowie być wiele wspólnego z tym, co czeka mnie ugandzie.

Dokładnie tak.

via Exposing The Truth

przygotowania

trudno nazwać je prawdziwymi przygotowaniami, ponieważ mam wciąż mgliste wyobrażenie o tym, gdzie jadę. ale przygotowuję się zarówno mentalnie/duchowo, jak i technicznie :) 1. mam mapę ugandy (1:550000, ale mam). już wiem, gdzie na tej mapie jest nieprzenikniony las bwindi i jak tam dojechać. taka mapa daje mi poczucie szerszej perspektywy, już samo wejście w jej posiadanie sprawiło, że bardziej jestem zorientowana w tym, gdzie jadę 2. mam kontakt do kolejnej community, którą odwiedzę. Bombo !  3. mam pierwsze kilkanaście pocztówek. myślę, że potrzebuję ich więcej.  nie mam: mugi, sandałów, scyzoryka, ubezpieczenia, przejściówki na wtyczki ala-angielskie, wydrukowanych rozmówek w luganda i suahili , apteczki i biodegradowalnego mydła. mapa, która redukuje stres i daje ci poczucie, że jednak ogarniasz

jeszcze w warszawie - już w drodze.

od trzech dni czuję, że już jestem w drodze. gdzieś pomiędzy - jedną stopą jeszcze w warszawie, druga lewituje w powietrzu i szykuje się, by za chwilę stanąć na ciepłej drodze entebbe.  od trzech dni czuję, że trwa pożegnanie. za pewnymi rzeczami już tęsknię. co było cezurą? deszcz. tęcza. piwny zachód słońca. most świętokrzyski ocieplony wieczornym światłem. dzień jak codzień, ale tym razem było inaczej - znak, że coś się zmieniło i że nie trwa wiecznie. wzruszyłam się.