Eh… ja i moje ambitne plany. Założyłam sobie, że wstanę wcześnie rano, by podziwiać ptaki rozgadane, latające nad bagnem, które tonąć będzie w promieniach ciepłego słońca. Taaa… może następnym razem. Wstać rzeczywiście wstałam i wyjechałam o 6:15… ale tabunów ptaków nie uświadczyłam. Pewnie tak jak i większość normalnych istot, ptaki również nie są fankami deszczowej, zimnej pogody. Teraz to wiem. Gdy jest góra 4 stopnie i mży - wtedy się śpi. Ale nie ja! Na wieży widokowej dziarsko wyciągnęłam kieszonkową lornetkę, rzutem na taśmę nabytą w piątek wieczorem przed wyjazdem… wyjęłam i nic :) może gdzieś tam jakiś bociek, może gdzieś tam coś tam jeszcze przeleciało… ale definitywnie obserwacje ptaków uprawiałam w sposób wielce nieprofesjonalny. Schodząc z wieży spotkałam trójkę osób, wyposażonych w potężne lunety. Zapytałam ich co robię nie tak, że nie mogę trafić na ptaki - przecież jest dobra pora roku i dnia i nawet mam mikro lornetkę… Jeden z nich odpowiedział, że … w tym miejscu, to
Jeśli weszłam do jakiejś maszyny społecznej w niedzielę i z niej wyszłam, to zdecydowanie pachniała wiosną. Wystarczyło słońce, 20 stopni i niebieskie niebo - by dziesiątki tysięcy rowerzystów i - zaryzykuję i myślę, że nawet nie przesadzę - setki tysięcy ludzi wyszło na spacer / przebieżkę / krótką trasę po Warszawie i okolicach. Prosty mechanizm - tworzysz ścieżki, przychodzi pogoda i ludzie naprawdę korzystają z okazji, by rozciągnąć skostniałe kończyny, wyrobić kroki, sprowokować produkcję brakującej witaminy D. Mechanizm tak prosty… a jednak właśnie teraz ktoś wybrał początek wiosny na remont nawierzchni ścieżki rowerowej wzdłuż bulwarów wiślanych… nawierzchni, która jeszcze dwa tygodnie temu zdawała się całkiem sprawna, przejezdna, bez zarzutów. W efekcie zamiast sunąć jak strzała obok bulwarowego tłumu… potulnie prowadziliśmy rumaki i czułam się jak na letnim festiwalu muzycznym. Pan - co? Pan Demia? A... to nie znam. Tutaj takiego nie było. Plan na przejażdżkę prosty - łapiem